niedziela, 18 grudnia 2016

Rozdział VII

          - Cześć kochanie - podchodzę do Ciebie i składam na Twoich ustach powitalny pocałunek. Nie wiesz, jak zareagować - rozum chce, abyś mnie odrzuciła, z kolei serce podpowiada odwzajemnienie moich uczuć.
          - Chcę spać - oznajmiasz, myśląc, że mnie spławisz. Ja jednak doskonale wiem, że pragniesz, abym został, przytulił, pocieszył... abym po prostu był.
          Ujmuję Twoją dłoń. Staram się zrobić to na tyle delikatnie, aby nie naruszyć wenflonu i zaczynam delikatnie ją gładzić. Powoli zbliżam ją do swojej twarzy i obsypuję pocałunkami.
          - Matteo - szepczesz. Moje imię
brzmi tak piękne, kiedy to ty je wymawiasz. Natychmiast na Ciebie spoglądam, chcąc domyślić się, co chciałaś mi powiedzieć. Widzę łzy spływające po Twoich policzkach i bez chwili namysłu ocieram je opuszkami palców.
          Opierasz ciężar swojego ciała na przedramionach i starasz podnieść się do pozycji siedzącej. Twój organizm wciąż jest mocno osłabiony, więc wykonanie tej czynności przysparza Ci sporo problemów. Staram się jakoś Ci pomóc, jednak Ty wolisz radzić sobie sama. Pozwalasz mi jedynie na poprawienie Twojej poduszki.
          - Dziękuję - mówisz, wciąż płacząc. Wycierasz łzy w rękaw koszuli, po czym kierujesz na mnie swój wzrok.
          - Co się dzieje? - pytam, po raz kolejny ujmując Twoją dłoń.
          - Matteo... - stwierdzasz płaczliwym tonem. Przyglądam Ci się zaintrygowany, starając się sprawiać wrażenie cierpliwego - Spójrz mi w oczy - prosisz i wskazujesz palcem swój zabandażowany brzuch, dając do zrozumienia, że ból uniemożliwia Ci wykonanie kolejnych ruchów.
          - Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - szepczę i zbliżam swoją twarz do Twojej, tak, abyś mogła dostrzec każdą, nawet najmniejszą plamkę w mojej tęczówce. Kąciki Twoich ust unoszą się nieznacznie ku górze. Wykonujesz lekki ruch głowy, zmniejszając dzielącą nas odległość. Sam nie wierzę w to, co dzieje się dalej... Zbliżasz swoje wargi do moich i obdarowujesz mnie namiętnym pocałunkiem. Mam ochotę rozpłakać się ze szczęścia. Brakowało mi Twojej miłości. Choć nie chciałem się do tego przyznać, martwiłem się, że naprawdę przestałaś mnie kochać.
          - Tego się nie spodziewałem - przyznaję, gdy nasze usta się rozłączają.
          - Ja też - oznajmiasz i zażenowana odwracasz wzrok. Wstydzisz się tego, co przed momentem miało miejsce. Przyznałaś się do swoich uczuć, Twój plan oszustwa nie powiódł się.
          - Ja po prostu... - próbujesz coś powiedzieć, jednak słowa grzęzną w Twoim gardle - Tęskniłam - dukasz w końcu. Uśmiecham się od ucha do ucha, słysząc to wyznanie.
          - Ja też.
          Następuje chwila ciszy, jednak nie takiej niezręcznej, którą każdy chce przerwać, ale nikt nie wie jak, przeciwnie - to ten rodzaj ciszy, której brzmienie oboje kochamy. Skupiamy się na sobie, spoglądamy sobie w oczy. W końcu nie uciekasz przed moim wzrokiem, sama podajesz dłoń, jakbyś wiedziała, jak bardzo stęskniłem się za Twoim dotykiem. Prawdopodobnie Tobie również go brakowało.
          - Myślę, że zasługujesz na prawdę - oznajmiasz.
          - Znam prawdę - stwierdzam, przypominając sobie wiadomości, które znalazłem w Twoim telefonie. Wykrzywiam usta w uśmiechu, a Ty w odpowiedzi spoglądasz na mnie speszonym wzrokiem, jakby niedowierzając.
          - O czym ty mówisz?
          - O Painicie, Twoich uczuciach oraz tym, że Fabrizio nie istnieje. Nie wiem, czy zrobiłaś to świadomie, ale kiedy ze mną zrywałaś, nazwałaś swoją nową miłość Fabio, a kiedy odwiedzałem Cię w szpitalu po raz pierwszy, koleś miał już na imię Fabrizio. Wpadka - wyszczerzyłem się w Twoją stronę.
          Waham się przez moment, jednak po chwili, chcąc Cię pokrzepić, mówię:
          - Spokojnie, ochronię Cię.
          - Nic nie rozumiesz...
          - W takim razie mi wytłumacz. - Spoglądasz na mnie z pretensją, jednak potakujesz głową i posłusznie wykonujesz moją prośbę.
          - Zasługujesz na prawdę - stwierdzasz i zaczynasz snuć swoją opowieść. Wsłuchuję jej się z zainteresowaniem i sporym niedowierzaniem - Gdy miałam siedemnaście lat zawalił mi się świat. Zginęli moi rodzice, a jedyna bliska osoba, jaka mi pozostała, a więc babcia, popadła w depresję po stracie ukochanej córki. Zostałam zabrana do domu dziecka, musiałam sama o siebie zadbać. Buntowałam się przeciwko złu panującemu na świecie, często uciekałam z koleżanką z pokoju. Pewnej nocy wylądowałyśmy na jakiejś imprezie. Setki najróżniejszych trunków, narkotyki i dopalacze oraz nieciekawe towarzystwo. Tam poznałam pewnego mężczyznę. Był co najmniej dwa razy starszy niż ja i popijał wódkę piwem. Przedstawił się jako Painit. Nasza znajomość nie skończyła się na tej jednej imprezie. Po jej zakończeniu wciąż często się spotykaliśmy i wspólnie robiliśmy wszystko, co niedozwolone. Buntowaliśmy się, piliśmy, biegaliśmy nago po parku, wszczynaliśmy bezsensowne i bezcelowe bójki. Wiedzieliśmy, że zakazany owoc smakuj najlepiej.
          Przyglądam Ci się z uwagą i przypominam sobie sceny z naszego wspólnego życia. Staram się wyobrazić sobie historię, którą mi opowiadasz, jednak bezskutecznie - nie jestem w stanie myśleć o Tobie jako o szalonej siedemnastolatce łamiącej prawo. To nie Ty. Ty jesteś spokojna, poukładana, zawsze myślisz o konsekwencjach nim popełnisz jakieś głupstwo.
          - To jednak nie wszystko. Ślepo podążałam za Painitem, oczarował mnie, miał w sobie coś niezwykłego, jakąś nieznaną mi wówczas moc, która mnie do niego przyciągała. Postanowiliśmy napaść na jubilera. To był niewielki sklep z biżuterią, miało obejść się bez żadnych komplikacji. Mówił, że robił to już wiele razy - pauzujesz swoją wypowiedź, próbując dodać jej w ten sposób dramaturgii. Nie musisz tego robić, i bez tego historia zapiera dech w piersiach - Uwierzyłam. Włamaliśmy się i zaczęliśmy rabunek. Nie przewidzieliśmy, że ktoś może być w środku. Z zaplecza wyszedł właściciel sklepu, który usłyszał hałas i chciał sprawdzić, co się dzieje. W ferworze Painit wyjął pistolet i go zastrzelił. Uciekliśmy z miejsca zdarzenia, jednak po kilku dniach do domu dziecka zapukała policja. Udawałam, że nie wiem, o czym mówią, że nie znam Painita, ale w końcu się poddałam. Wydałam go, zdradziłam. Jak się później okazało, był dobrze znany policji - dokonał kilkudziesięciu napadów, zabijając przy tym trzy osoby, jednak brakowało dowodów świadczących o jego winie. Zostałam świadkiem koronnym, dzięki moim zeznaniom udało zamknąć się go w więzieniu.
          - Ale żadna kara nie może trwać wiecznie. Wyszedł i Cię odnalazł - podsumowuję. Potwierdzasz moje słowa kiwnięciem głowy.
          - Znalazł mój słaby punkt i stara się za wszelką cenę wykorzystać wiedzę, którą posiadł - tłumaczysz mi. Jestem przerażony, ale próbuję tego nie okazywać. W końcu obiecałem, że Cię obronię, a ja nie zwykłem rzucać słów na wiatr.
          Gdy wychodzę z sali, wyciągam z kieszeni telefon i odblokowawszy go, wybieram interesujący mnie numer.
          - Babcia? - śmieję się, chcąc sprawić wrażenie szczęśliwego i nie pozwolić staruszce się martwić - Jeśli nie masz nic przeciwko, jednak odwiedzę jutro ciebie i dziadka.




Rozdział miał ukazać się w minioną środę :/ chcę Was gorąco przeprosić za zwłokę. Troszkę się pochorowałam i zupełnie wyleciało mi to z głowy. Ciąg dalszy pojawi się już terminowo :) przypominam również, że do końca roku możecie głosować w ankiecie.
Poza tym zapraszam na ostatni rozdział u Luki.
U Was zjawię się wkrótce, obiecuję.
Całusy ;*

środa, 23 listopada 2016

Rozdział VI

          Wiem, że chciałaś mnie chronić i nigdy nie przestałaś mnie kochać. Wmówiłaś mi zdradę, chcąc, abym nie cierpiał z powodu Twojego odejścia.
          Nie wzięłaś jednak pod uwagę poziomu mojej inteligencji i tego, że mogę poznać prawdę dotyczącą Twojego niemal idealnego planu pozbycia się mnie i zapewnienia mi bezpieczeństwa. Czuję się bezużyteczny - powszechnie znana jest opinia o tym, że to mężczyzna powinien chronić kobietą, nie odwrotnie.
          Jestem żałosny. Nie zapewniłem Ci bezpieczeństwa, to przeze mnie leżysz teraz ledwo żywa w szpitalu.
          Szybkim krokiem zmierzam w stronę Oddziału Intensywnej Terapii. Chcę jak najszybciej móc z Tobą porozmawiać, przytulić Cię, powiedzieć, że wszystko Ci wybaczam i po prostu być przy Tobie.
          Naciskam klamkę, popycham lekko drzwi i już chcę wejść do sali, w której się znajdujesz, gdy nagle słyszę głos lekarza.
          - Nie może pan tam wejść - oznajmia mi. Spoglądam na niego zaskoczony, a w następnej kolejności zerkam na wiszący na ścianie zegar.
          - To przecież czas odwiedzin - stwierdzam, na co ten przytakuje.
          - Nie może pan tam wejść z kwiatami - uśmiecha się pobłażliwie, kierując swój wzrok na trzymany przeze mnie bukiet błękitnych róż. Gdy jechałem do Ciebie, zobaczyłem stojącą na chodniku kwiaciarkę i stwierdziłem, że na pewno ucieszy Cię taki drobny prezent. Kobieta doradziła mi wzięcie niebieskich kwiatów, ponieważ, podobno, są symbolem wiecznej wierności.
          - Cóż... - kręcę głową z niezadowoleniem - W takim razie proszę je wziąć - wpycham wiązankę w ręce lekarza - Pana żonie na pewno się spodobają - dodaję, puszczając mu oczko i nie czekając na jego reakcję, przekraczam próg między korytarzem a salą, w której leżysz.
          Stawiam drobne kroki, pełne obawy, gdy kieruję się w stronę Twojego łóżka. Unosisz lekko głowę i obojętnie na mnie spoglądasz. Opadasz bezwładnie na poduszkę i szepczesz cicho lecz stanowczo:
          - Wyjdź stąd.
          Nie wychodzę.
          Robisz dobrą minę do złej gry. Mówisz, że nie chcesz mnie widzieć, wspominasz o nienawiści, jaką mnie darzysz, ale oboje wiemy, że cieszy Cię moja obecność. Każde wypowiedziane przez Ciebie kłamstwo na mój temat działa na mnie jak płachta na byka. Jedna fałszywa informacja o Twoich uczuciach to dwa kroki, które pokonuję, aby zniwelować dzielącą nas odległość.
          - W taki sposób się mnie nie pozbędziesz - oznajmiam, uśmiechając się serdecznie.
          Siadam na stojącym obok łóżka krześle i przyglądam Ci się z uwagą. Wykrzywiasz usta z niezadowolenia, jednak mnie to nie interesuje - nawet kiedy udajesz złośnicę, wyglądasz cudownie.
          - Kocham Cię - szepczę Ci do ucha. Lekko się wzdrygasz, a następnie odwracasz głowę w drugą stronę, aby nie musieć na mnie patrzyć. Ja jednak się nie poddaję. Podnoszę krzesło, obchodzę łóżko naokoło i postawiwszy je w miejscu, w którym na pewno mnie dostrzeżesz, siadam. Twoje oczy znajdują się na wysokości moich kolan, z pewnością widzisz, jak oparte na nich dłonie drżą ze zdenerwowania.
          Chcę móc spojrzeć w błękit Twoich tęczówek, nie mogę znieść Twojej ignorancji. Odsuwam krzesło i przykucam w miejscu, w którym jeszcze przed momentem stało.
          Spoglądam na Ciebie rozmarzonym wzrokiem.
          - Mówiłem Ci już, że Cię kocham? - zadaję idiotyczne pytanie, po czym składam pocałunek na Twoim policzku.
          - Nienawidzę cię - powtarzasz po raz kolejny. Nie zdajesz sobie sprawy, że wiem o Twoich prawdziwych uczuciach, nie śmiesz nawet przypuszczać, że mogę znać prawdę o Painicie.
          Z Twoich oczu spływa pojedyncza łza, która po chwili ginie w zieleni szpitalnej poduszki.
          - Zostaw mnie - mówisz błagalnym tonem.
          Serce pęka mi, ilekroć słyszę kierowane w moją stronę słowa, jednak wiem, że nie mogę się poddać. Nie zdajesz sobie sprawy, że odkryłem skrywaną przez Ciebie tajemnicę. Nie chcę Cię stresować, więc milczę i nie poruszam tego tematu.
          Składam pocałunek na Twoim policzku i nie spoglądając w Twoją stronę, opuszczam salę. Postanawiam dać Ci więcej czasu.



Długość tego rozdziału jest zbyt żałosna, nawet jak na mnie :/ Mam nadzieję, że mi to wybaczycie.
Co u Was słychać? :) Czujecie już atmosferę świąt? Pisałyście dziś próbną maturę i jak większość populacji nienawidzicie Anek i Danek?
Co do blogowego świata, zdradzę Wam, że powstaje bardzo powoli nowy projekt w moim wykonaniu. Kto wie, może w przyszłym roku ujrzy światło dzienne?
Ślę całusy i do napisania za trzy tygodnie :*

wtorek, 1 listopada 2016

Rozdział V

          Wsiadam do samochodu i bezcelowo uderzam głową w kierownicę. Nie mogę uwierzyć w to, co się przed chwilą stało. Jak głupi czuwałem przy Twoim łóżku, czekając aż się obudzisz, pocieszałem Cię, starałem się dodać Ci sił... A Ty wyrzuciłaś mnie, mówiąc, że masz nową miłość, Fabrizio. Ciekawi mnie, gdzie był ten cały Fabrizio, gdy Ty prawie umierałaś na stole operacyjnym.
          Kiedy po raz kolejny uderzam głową w kierownicę, słyszę jak klakson wydaje głośny, irytujący dźwięk. Opieram się o zagłówek siedzenia i przyglądam się samochodom manewrującym po podziemnym parkingu szpitala. Z oddali do moich uszu dociera dźwięk odjeżdżających karetek.
          Przekręcam kluczyk w stacyjce i odpalam auto. Staram się jak najszybciej opuścić teren szpitala, kilkukrotnie wymuszam pierwszeństwo na innych kierowcach. Słyszę, jak trąbią na mnie pełni niezadowolenia, jednak zupełnie ignoruję ich narzekania.
          Włączam się do ruchu i kieruję się w nieznaną stronę.
          Irytuje mnie otaczająca mnie cisza, więc postanawiam włączyć radio. Aby zapomnieć o smutku, wsłuchuję się w muzykę płynące z głośników. To o niej staram się myśleć, a nie o cząstce siebie, którą pozostawiłem w szpitalu.

I'm here without you baby
But you're still on my lonely mind
I think about you baby
And I dream about you all the time
I'm here without you baby
But you're still with me in my dreams


          Niezadowolony uderzam pięścią w tapicerkę samochodu. Nienawidzę takich ckliwich piosenek, zwłaszcza, gdy ich słowa przypominają mi o czymś, czego staram się pozbyć z umysłu.
          Przełączam stację i w dalszej podróży towarzyszą mi rockowe hity lat dziewięćdziesiątych. Zaczynam nucić znane mi melodie, omal nie zagłuszając w ten sposób sygnału przychodzącej wiadomości tekstowej. Wyciągam telefon z kieszeni, sprawdzając, kto próbuje się ze mną skontaktować, jednak, ku mojemu zaskoczeniu, na wyświetlaczu nie ma żadnej informacji o nieodczytanym SMS-ie.
          Nieumyślnie odchylam głowę w prawo i dostrzegam leżącą na siedzeniu pasażera torebkę. Uświadamiam sobie, że to prawdopodobnie Twój telefon zaczął pikać, oznajmiając nadejście nowej wiadomości.
          Po lewej stronie drogi dostrzegam jakąś stację paliw. Skręcam i już po chwili mój samochód staje na parkingu. Wyjmuję telefon z torebki, wpisuję hasło i odczytuję treść SMS-u.

Jak się czujesz? Masz ochotę na powtórkę z rozrywki?

         Zaintrygowany naciskam palcami kilka ikonek na ekranie komórki, przenoszę się do folderu z wiadomości i bez skrupułów przeglądam rozmowę z nadawcą powyższej informacji, kimś, kogo nazwałaś Painitem.
          Czytam ostatnie SMS-y, jednak nie jestem w stanie zrozumieć ich sensu. Uważnie analizuję każde słowo, myśląc, że stworzyliście i posługujecie się jakimś szyfrem, który powinien być niezrozumiały dla zwykłych ludzi, a w szczególności dla mnie. Podejrzewam, że ów Painit to Twój kochanek, Fabio, Fabrizio... Nie pamiętam już, jak się nazywał.
          Aby móc zinterpretować waszą wymianę zdań, przenoszę się do początku konwersacji, do pierwszego SMS-u, jaki otrzymałaś.

Piękna suknia, choć zdecydowanie bardziej pasowałaby ci żałobna czerń. Painit
Przystojny ten twój kolega... Szkoda by było, gdyby coś złego spotkało tę jego piękną twarzyczkę.

Zostaw go w spokoju, to ja jestem Twoim przekleństwem, nie on.

          Czytam te wiadomości, próbując zrozumieć ich sens, jednak z marnym skutkiem. Wciąż nie mam pojęcia, kim jest tajemniczy Painit i dlaczego wypisuje do Ciebie tak idiotyczne SMS-y. Nieco się martwię, gdyż nie wiem, czy jego słowa jakkolwiek przemieniają się w czyny.
          - Painit - powtarzam obojętnie. Wyraz ten wydaje mi się dziwnie znajomy, jednak nie jestem w stanie ustalić kiedy i w jakich okolicznościach go już słyszałem.
          Wyciągam telefon komórkowy z kieszeni i wpisuję interesujące mnie słowo w wyszukiwarce internetowej. Wchodzę w pierwszą stronę, która ukazuje się na wyświetlaczu i uważnie czytam artykuł poświęcony temu, jak się okazuje, drogiemu i rzadkiemu minerałowi wykorzystywanemu w jubilerstwie. Zapewne widziałem już jego nazwę, gdy wybierałem pierścionek zaręczynowy.

Masz rację, jesteś moim przekleństwem. Z tego powodu powinienem uderzyć w twój najsłabszy punkt: jego.


Chcesz pozbyć się kolejnej niewinnej osoby? Zdążyłeś już zatęsknić za więziennymi murami?

Moim głównym celem jest pozbycie się ciebie. A ty wcale nie jesteś taka niewinna, za jaką chcesz być uważana.

Spotkajmy się dziś o 20 w Parku Dywizji Acqui. W przeciwnym razie coś złego może spotkać twojego przyjaciela.

          Jestem zaskoczony i zaniepokojony jednocześnie. Nie wiem, kim jest Painit ani skąd go znasz, ale powoli uświadamiam sobie, że to on jest powodem, dla którego mnie zostawiłaś, po prostu się go bałaś.
          Towarzyszą mi skrajne emocje: strach i ulga. Z jednej strony mam pewność, że mnie kochasz i nie chciałaś, aby stała mi się jakakolwiek krzywda, z drugiej - jesteś prześladowana przez psychopatę, który zwabił Cię do parku na drugim końcu miasta i próbował zabić.
          Zastanawiam się, dlaczego się na to zgodziłaś.
          Dlaczego o niczym mi nie powiedziałaś? Dlaczego nie poszłaś na policję? Dlaczego chciałaś sama rozwiązać problem za cenę swojego życia? Kim jest dla Ciebie Painit? Jak się poznaliście? Co takiego mu zrobiłaś, że w ramach zemsty chce Cię zabić? Co miał na myśli, pisząc, że nie jesteś tak niewinna, za jaką chcesz być uważana?
          Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi...
          Jedyne co wiem na pewno to to, że nie pozwolę, aby Painit kiedykolwiek ponownie się do Ciebie zbliżył. Choćbym sam miał zapłacić za to najwyższą cenę.


To już piątka... Jak ten czas szybko leci. Jeszcze kilka rozdziałów i będę mogła zaprezentować Wam epilog historii. (No, trochę więcej niż kilka). Co sądzicie o tym wszystkim, co się tutaj wyprawia? Jestem ciekawa Waszej opinii i spostrzeżeń.
Rozdział publikuję wcześniej (niespodzianka!), bo nie wiem, czy jutro starczy mi na to czasu.
Przypominam o ankiecie po prawej stronie, która nie jest dla mnie w żaden sposób wiążąca, ale chce zaspokoić moją ciekawość.
Mam nadzieję, że te kolorowe zapisy wyglądają u Was w miarę czytelnie, gdyż miałam z nimi spory problem :/
Całusy :*

środa, 12 października 2016

Rozdział IV

          Otwieram drzwi samochodu i wrzuciwszy na siedzenie pasażera Twoją torebkę, przekręcam kluczyki w stacyjce. Nie marnuję czasu, chcę jak najszybciej znaleźć się w szpitalu, usiąść obok Ciebie, chwycić Twoją maleńką dłoń i obiecać Ci, że wszystko będzie dobrze i Cię nie opuszczę.
          Wyjeżdżam z parkingu z nadzieją, że bez większych problemów dotrę do celu. Z powodu wczesnej godziny drogami Modeny porusza się stosunkowo niewiele samochodów, dopiero za kilkadziesiąt minut pracownicy opuszczą swoje mieszkania, aby nie spóźnić się do pracy.
          Widzę, jak sygnalizator świetlny pokazuje pomarańczowe światło. Ani przez chwilę się nie zastanawiając, naginam przepisy prawa i kontynuuję swoją podróż.
          Kilka minut później, na innym skrzyżowaniu jestem zmuszony się zatrzymać. Kierowca jadący przede mną postanowił się zatrzymać i przepuścić starszą, podpierającą się laską staruszkę.
          Używam sygnalizatora dźwiękowego, aby uświadomić jej, że niektórzy mogą się gdzieś spieszyć i jednocześnie, w duszy, proszę ją, aby nieco przyspieszyła kroku. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, kobieta zatrzymuje się na środku przejścia dla pieszych i nieco unosi swoją laskę, jakby chciała mi pogrozić.
          Uderzam głową w kierownicę, nie dowierzając. Zastanawiam się, czy, gdybym pojechał objazdem, nie dotarłbym szybciej na miejsce.
          - W końcu - mówię do siebie, kiedy staruszka staje na chodniku, umożliwiając samochodom przejazd. Naciskam pedał gazu i przekraczając o kilka kilometrów dozwoloną prędkość, pędzę do szpitala - Za chwilę będę przy Tobie - powtarzam w myślach.
~*~
          Przemierzam korytarz, poszukując oddziału intensywnej terapii. Jadąc do szpitala, nie zdawałem sobie sprawy, że leżysz w tej części szpitala. Przyznam, że gdy kobieta w okienku zapytana o Twoje nazwisko kazała mi kierować się w stronę OIOM-u, lekko zadrżałem.
          Stoję przed drzwiami, nad którymi wisi tabliczka z wielkim napisem Oddział Intensywnej Opieki Medycznej i lekko naciskam klamkę. Zestresowany przekraczam próg i już po chwili znajduję się w wielkim, sterylnym korytarzu, na którym ustawiono szereg małych, niewygodnych krzeseł. Tuż obok wejścia, po prawej stronie znajduję się pokój pielęgniarek, do którego bez chwili zawahania pukam.
          - Słucham? - na zewnątrz wychodzi starsza, zgarbiona sanitariuszka i ze złością zadaje mi pytanie. Chyba nie podoba jej się fakt, że przybywam tu o tak wczesnej porze i przerywam jej picie kawy i zajadanie się ciasteczkami oraz odciągam ją od wesołej rozmowy z koleżankami.
          - Szukam Franceski Coletti - oznajmiam natychmiast, nie chcąc przeszkadzać kobiecie w pracy.
          - Czwarte drzwi po lewej. Na razie nie może pan wejść do środka, godziny wizyt zaczynają się o szesnastej - informuje mnie pielęgniarka. Skinieniem głowy daję jej do zrozumienia, że rozumiem i dziękuję za przysługę.
          Wszystkie drzwi i ściany są przeszklone, więc doskonale widzę, co dzieje się w każdej sali. Spoglądam przez mijane szyby i dostrzegam innych pacjentów oddziału przypiętych do setek kabelków, nad których łóżkami znajdują się różne monitory kontrolujące prawdopodobnie funkcje życiowe. Z każdym pokonywanym krokiem, denerwuję się coraz bardziej. Martwię się, jaki widok zastanę za czwartymi drzwiami.
          Zatrzymuję się przy ścianie między trzecią a czwartą salą. Moje serce bije jak oszalałe, nie wiem, czy jestem gotowy, aby Cię ujrzeć. Biorę głęboki wdech i po przejściu zaledwie jednego kroku, spoglądam niepewnie w szybę.
          Widzę Cię. Leżysz bezwładnie na zielonej poduszce, przykryta kołdrą w tym samym kolorze. Spod szpitalnej koszuli wystają różne kabelki przypięte do monitora. Można na nim dostrzec pięć różnobarwnych linii - niektórych krzywych, innych prostych. Nie wiem, czy taki widok powinien mnie cieszyć, gdyż medycyna jest (od zawsze była) dla mnie zupełnie obcym zagadnieniem. W woreczku obok Twojego łóżka znajduje się krew, która cienką rurką jest doprowadzana do Twojego organizmu.
          Ten widok zapiera mi dech w piersi. W myślach przeklinam się za uciekanie z lekcji biologii, gdybym w okresie swojej młodości nie wagarował, teraz być może wiedziałbym, na ile poważny jest Twój stan.
          Wpatruję się w Twoje powieki, naiwnie czekając na moment, kiedy je otworzysz i ukażesz swoje piękne, błękitne oczy. Ty jednak wciąż śpisz.
          Gdy spoglądam na Ciebie, widzę najdelikatniejsze i najbardziej niewinne stworzonko, jakie kiedykolwiek chodziło po Ziemi. Nie jestem w stanie uwierzyć, że mogłabyś mnie zdradzić, nie wierzę, że ta bezbronna osoba, którą widzę przez szybę złamała moje serce.
          Czuję, jak coś zaczyna wibrować w tylnej kieszeni moich spodni. Wyciągam telefon, aby odebrać lub odrzucić połączenie i z zaskoczeniem odkrywam, że dobiega trzynasta.
          Na wyświetlaczu widnieje biały napis "Babcia", a tuż nad nim widzę jej promienny uśmiech.
          - Tak, babciu? - zaczynam rozmowę.
          - Cześć Matteo. Wraz z dziadkiem zastanawiamy się, czy nie chciałbyś nas wkrótce odwiedzić? Może wpadniesz jutro na obiad? - zapytała uprzejmie babcia. Często wraz z dziadkiem zapraszali mnie do siebie. Sam nie wiem dlaczego, ale uwielbiała mnie dokarmiać. Ośmielę się stwierdzić, że to dzięki niej mierzę dziś ponad dwa metry.
          - Przykro mi, babciu, ale w najbliższej przyszłości nie dam rady - oznajmiam najdelikatniej, jak tylko potrafię. Nie chcę, aby było jej przykro, że po raz kolejny nie mam dla niej czasu.
          - No dobrze - stwierdza, starając się ukryć pretensję w głosie - Ale gdybyś jednak miał ochotę wpaść na ten obiad, to zapraszamy.
          - Oczywiście - zapewniam i się rozłączam. Jestem pewien, że gdyby moi dziadkowie wiedzieli, co się dzieje w moim życiu, zrozumieliby, dlaczego nie mogę ich odwiedzić. Z drugiej strony, nie chcę ich niepotrzebnie martwić, wolę, aby myśleli o mnie jako o złym wnuku.
          Siadam na jednym z niewygodnych krzesełek, znajdującym się dokładnie na przeciwko szyby, aby móc cały czas Cię obserwować. Boję się, że gdy tylko spuszczę Cię z oczu, Ty postanowisz na zawsze mnie opuścić. Uderzam się w policzek na samą myśl o Twojej śmierci, wiem, że nie powinna się ona nawet pojawić w mojej głowie.
          Po kilku minutach przyglądania Ci się z pozycji siedzącej, w końcu dostrzegam jakąś zmianę. Gwałtownie podnoszę się z krzesła i podbiegam do szyby, aby upewnić się, że to nie były przywidzenia.
          Ku mojej uciesze okazuje się, że to, co zobaczyłem to prawda. W końcu, pierwszy raz od momentu napadu, otwierasz oczy. Na korytarzu natychmiast pojawia się lekarz, który delikatnie otwiera drzwi i wchodzi do sali, w której się znajdujesz.
          Ponieważ ściany nie są dźwiękoszczelne, doskonale słyszę waszą wymianę zdań. Najpierw lekarz pyta Cię o samopoczucie i tłumaczy co się stało. Wyjaśnia, że zostałaś ugodzona nożem w brzuch przez zakapturzonego sprawcę.
          - Niestety nie udało nam się uratować dziecka - oznajmia w pewnym momencie.
          Nieruchomieję z przerażenia. Jakiego dziecka? O czym on mówi? Ignoruję wszystkie zastrzeżenia pielęgniarek i regulaminy, które zabraniają mi wchodzić do sali, w której leżysz. Otwieram drzwi i bez słowa kucam przy Twoim łóżku, delikatnie ściskając Twoją dłoń. Drugą ręką gładzę Twoje włosy, chcąc w ten sposób Cię wesprzeć i dodać otuchy. Widzę zdenerwowanie na Twojej twarzy i pierwsze łzy w Twoich oczach. Nie możesz uwierzyć w to, co właśnie usłyszałaś.
          Lekarz spogląda na mnie ze zdziwieniem, jednak rozumiejąc powagę sytuacji, pozwala zostać mi przy Tobie. Z jego ust płynie potok słów, które oboje ignorujemy. Nie jesteśmy w stanie skupić się na niczym innym niż wewnętrzny ból, który nam towarzyszy.
          Odrzucasz moją dłoń i obracasz się na bok, tyłem do mnie. Słyszę Twoje ciche łkanie.
          - Wyjdź stąd - rzucasz oschle, połykając łzy. Nie słucham Cię, wiem, że nie możesz zostać teraz sama a moje wsparcie na pewno okaże się przydatne - Odejdź - nieco wzmacniasz ton swojego głosu, jednak ja wciąż ignoruję Twoje prośby - Za chwilę będzie tu Fabrizio - niemal krzyczysz.
          Twoje ostatnie słowa przykuwają moje serce niczym szpilka. Nie zastanawiam się ani przez chwilę, natychmiast opuszczam pomieszczenie. Urażona męska duma nie pozwala mi zostać w tym samym pomieszczeniu co Ty.


Überraschung!
Witam Was gorąco z czwóreczką. Ten rozdział nie należy do moich ulubionych, szczerze powiedziawszy.
Pragnę Was gorąco przeprosić za moją absencję u Was. Powoli czytam Wasze dzieła. Niestety brak czasu rujnuje moje blogowe życie.
Po prawej zostawiam Wam małą ankietę. Liczę na Wasze głosy. I nie obiecuję, że jej wyniki zostaną kiedykolwiek wykorzystane. Chyba po prostu chcę zaspokoić moją ciekawość :)
Do napisania!

środa, 21 września 2016

Rozdział III


         Podchodzę do drzwi z naiwną nadzieją, że to Ciebie za nimi ujrzę: uśmiechniętą, z pięknymi, błękitnymi oczami, pod którymi nie zauważę resztek rozmazanego przez łzy tuszu do rzęs. Marzę, aby to wszystko okazało się tylko sennym koszmarem lub głupim żartem z Twojej strony. Pragnę spojrzeć przez wizjer i zobaczyć Ciebie - ubraną w kolorową, kwiecistą sukienkę, z niesfornymi blond włosami i miętowym kapeluszem.
         Przekręcam klucz w zamku i otwieram drzwi.
         To nie Ty...

         - Dzień dobry, czy mamy przyjemność z Matteo Piano? - pyta uprzejmie jeden ze stojących naprzeciwko mnie mężczyzn. Zaskoczony nie jestem w stanie wydusić słowa, więc tylko przytakuję.
         - Pójdzie pan z nami - oznajmia drugi policjant i gestem ręki wyprasza mnie z mieszkania.
         - O co chodzi? - pytam, nie do końca rozumiejąc, co się dzieje.
         - Porozmawiamy na komisariacie - zarządzają jednogłośnie. Próbuję wynotować w głowie wszystkie przestępstwa, jakie popełniłem w czasie trwania swojego krótkiego życia, jednak wyimaginowana lista wciąż pozostaje pusta.


~*~

          - Proszę usiąść - proponuje funkcjonariusz i wskazuje krzesło, które powinienem zająć, sam zaś zasiada po drugiej stronie biurka pełnego papierów. Wśród nich są cztery niechlujnie rzucone teczki opatrzone małymi, samoprzylepnymi karteczkami. Na każdej z nich widnieje kilka słów, prawdopodobnie kluczowych dla danych spraw, które aktualnie prowadzą śledczy. Mimo że są zwrócone w przeciwną stronę, odszyfrowuję wyrazy zapisane koślawym pismem: "próba zabójstwa, Painit", "napad, Laura Betito", "seryjny gwałciciel", "kradzieże rozbójnicze: A. F., C. L., M. S., F. C.".
         - O co chodzi? - zadaję po raz kolejny to samo pytanie.
         - Czy zna pan Francescę Coletti?
          - Tak, to moja narzeczona... - odpowiadam, jednak po chwili uświadamiam sobie, że okłamuję policjanta - Była narzeczona - natychmiast się poprawiam.
         Mężczyzna patrzy na mnie zaintrygowany, nieustannie zapisując coś w swoim notesie i zadając różne pytania. Wciąż nie rozumiem, dlaczego zostałem wezwany na komisariat, jednak posłusznie i zgodnie z prawdą udzielam odpowiedzi.
         Denerwuję się nieco, gdy pyta o powody zerwania zaręczyn. Ten temat wciąż jest dla mnie drażliwy, nie chcę o Tobie myśleć, marzę jedynie o tym, aby zapomnieć i móc wymazać Twój obraz z głowy.
         - Czy Francesca Coletti ma jakichś wrogów?
         - Oczywiście, że nie - odpowiadam bez chwili zawahania - Nigdy nie poznałem tak bezkonfliktowej osoby jak ona. Posłuszna i delikatna, nienawidzi się kłócić, nigdy nikomu się nie naraża. Nawet gdy ktoś próbuje ją zdenerwować, ona zachowuje spokój, twierdzi, że szkoda tracić czas na kłótnie z idiotami.
         Analizuję powoli i uważnie słowa, które przed momentem wypłynęły z moich ust. Uświadamiam sobie, że nieświadomie nieco nagiąłem rzeczywistość - wcale nie jesteś tak bezkonfliktowa, jak powiedziałem policjantowi. Umysł przypomina mi scenę z Twojego... naszego życia, kiedy nie byłaś posłuszną i delikatną damą, a wręcz przeciwnie - pokazałaś pazurki. Nie zachowałaś spokoju, kiedy rozmawiałem z Alessandro, zaczęłaś się ze mną kłócić, oskarżyłaś mnie o próbę porwania. Obraz Ciebie z tamtego dnia nieco odbiegał od wizji opanowanej kobiety, jaką przedstawiłem policjantowi.
         - Jest pan pewien? - upewnia się stróż prawa.
         - Cóż... - zastanawiam się - Myślałem, że Francesca mnie kocha i chce spędzić ze mną całe życie, a ona bez skrupułów mnie okłamywała i znalazła sobie kogoś innego. Może z jej wrogami jest jak z tą zdradą, byli, ale ja zaślepiony szczęściem nie zauważyłem ich istnienia.
         Mężczyzna kiwa głową na znak, że rozumie moje słowa.
         - Pewnie zdenerwował się pan, gdy narzeczona pana zostawiła - stwierdza policjant i przygląda mi się z uwagą, zastanawiając się, jak zareaguję na jego prowokacyjną wypowiedź.
         - Owszem. Pan by się nie zdenerwował w takiej sytuacji?
         - Nie chciał pan jakoś zemścić się na ukochanej?
         - Słucham?! - pytam lekko zirytowany.
         Mimo iż bardzo zraniło mnie Twoje odejście i towarzyszące mu gorzkie słowa, nigdy nie pomyślałbym o odwzajemnieniu doznanych krzywd.
         - W nerwach człowiek potrafi zrobić wiele głupot - tłumaczy policjant. Zapewne ma setki przykładów mogących uargumentować jego słowa, jednak to nie jest ani odpowiedni czas, ani miejsce na bezcelowe rozmowy.
         - Nie potrafiłbym się mścić na osobie... - kolejne słowa nie chcę opuścić mojego gardła - którą kocham - wyznaję w końcu.
         Tak, wciąż Cię kocham, mimo tego, że Ty już nie potrafisz darzyć tym uczuciem mnie.
         - Myślę, że powinien pan z nią porozmawiać - oznajmia policjant, a ja rzucam mu pełne pogardy spojrzenie. Nie chcę Cię widzieć, nie chcę słyszeć Twojego głosu, chcę jedynie o Tobie zapomnieć.
         - To chyba nie jest najlepszy pomysł.
         - Jest pan jej teraz potrzebny - stwierdza funkcjonariusz, zapisując coś na małej, białej karteczce - Została napadnięta wczoraj wieczorem, po kilkugodzinnej walce o jej życie lekarzom udało się ją uratować. Potrzebuje teraz wsparcia, a pan jest jej jedynym bliskim.
         Przyglądam mu się oniemiały i zastanawiam się, czy się nie przesłyszałem. Myślę, że mózg płata mi psikusa, lewą ręką mocno szczypię się w nadgarstek, upewniając się, że nie śnię. Gdy odczuwam ból, uświadamiam sobie, że wszystko, co powiedział policjant jest prawdą. Gwałtownie podnoszę się z miejsca i natychmiast chcę do Ciebie pojechać i Cię wesprzeć. Całkowicie zapominam o wszystkich przykrościach, jakie ostatnio od Ciebie usłyszałem, teraz liczy się tylko Twoje zdrowie.
         - W którym szpitalu leży? - pytam, obracając się w stronę drzwi, gotowy do szybkiego wyjścia. Mężczyzna podaje mi małą, białą karteczkę z zapisanym adresem. Dziękuję mu i czym prędzej próbuję opuścić pomieszczenie.
         - Na miejscu zdarzenia znaleźliśmy torebkę ofiary - oznajmia policjant, próbując mnie zatrzymać w sali przesłuchań - Nasi śledczy pobrali odciski palców, sprawdzili bilingi i zbadali każdą inną odkrytą poszlakę. W związku z tym może pan zabrać rzeczy narzeczonej i wszystko jej oddać. Nie chcemy, aby niepotrzebnie się denerwowała - uśmiecha się życzliwie i podaje mi Twoją czarną torebkę.
         - Dziękuję - rzucam na pożegnanie i czym prędzej kieruję się w stronę wyjścia.


Takich gości się nie spodziewaliście, prawda? Niespodzianka :)
Szczerze powiedziawszy, wypadło mi z głowy, że miałam dzisiaj dodać rozdział. Dobrze, że pod prysznicem nagle mnie olśniło xD
Co sądzicie o tym wszystkim, co się tutaj dzieje? Czekam na Wasze opinie i do napisania wkrótce.
Pozdrawiam :*

środa, 31 sierpnia 2016

Rozdział II

         Rzucam swoją dużą, czarną, sportową torbę na łóżko i rozpinam jej zamek. Wkładam do środka kilka rzeczy niezbędnych podczas treningu: koszulkę oraz krótkie spodenki, bluzę z długim rękawem, skarpetki, przewiewne buty z elastyczną podeszwą, frotki chroniące nadgarstki, kosmetyki zapewniające komfort podczas treningu jak i po jego zakończeniu: dezodorant antyperspiracyjny, żel do mycia oraz szampon. Nie zapominam o ręczniku i klapkach, które mogą okazać się przydatne pod prysznicem. W pośpiechu wrzucam do środka kilka butelek wody, gdy słyszę pukanie do drzwi.
         Spieszę się na trening, więc ze sporym niezadowoleniem myślę o ewentualnych gościach. Przekręcam klucz w zamku i nacisnąwszy klamkę, zapraszam Cię do środka. Zaskakuje mnie Twoja obecność, chcę wytłumaczyć Ci, że nie mam zbyt dużo czasu, jednak to Ty pierwsza zabierasz głos.
         - Wiem, że spieszysz się na trening, ale musimy porozmawiać - szepczesz ze spuszczoną głową, pociągając nosem - To sprawa niecierpiąca zwłoki.
         Nie ukrywam swojego przejęcia, gdy słyszę Twoje słowa. Ton Twojego głosu sprawia, że od razu domyślam się, że coś się stało. Obejmuję Cię ramionami, chcąc dodać Ci otuchy i ukryć przed światem, w którym czai się powód Twojego smutku. Ku mojemu zaskoczeniu, próbujesz wyrwać się z uścisku, nie chcesz przyjąć mojego wsparcia. Nie utrudniam Ci tego, uważam, że odrzucasz moją pomocną dłoń, ponieważ jesteś zdenerwowana. Jestem przekonany, że nie zrobiłabyś tego, gdyby nie silne emocje, które Cię opanowały.
         - Może napijesz się kawy lub herbaty? - proponuję z nadzieję, że po spożyciu napoju nieco się uspokoisz. Ty jednak stanowczo odmawiasz.
         - Ja... - próbujesz przekazać mi jakąś informację, jednak spływające po oczach łzy skutecznie Ci to uniemożliwiają. Zastanawiam się, co mogło doprowadzić Cię do takiego stanu emocjonalnego, w głowie widzę setki czarnych scenariuszy z Twoim udziałem.
         - Co się dzieje? - staram się delikatnie zagaić rozmowę.
         Bierzesz głęboki wdech, liczysz do trzech, przełykasz ślinę i ocierając łzy z policzków, otwierasz niepewnie usta.
         - Nie możemy być razem - oznajmiasz. Przyglądam Ci się trwożliwie, jakbym nie był pewien, czy dobrze zrozumiałem Twoje słowa.
         - Jak to? - dukam. Oddycham głęboko, próbując pogodzić się z zaistniałą sytuacją, jednak mój mózg w tej chwili wyjątkowo powoli interpretuje fakty. Czuję, jak moje wnętrze rozpada się na miliony kawałeczków - jestem jednocześnie zaskoczony, zlękniony i wściekły. - Dlaczego? - wyszeptuję, a kiedy nie słyszę odpowiedzi ponawiam pytanie grzmiącym, przeszywającym głosem.
         - Zdradziłam cię - odpowiadasz bez chwili zawahania. Słysząc te słowa moje serce rozpada się na kolejny milion kawałków, czuję setki ukłuć w klatce piersiowej.
         - Z kim? - Sam nie wiem, dlaczego zadaję tak bezsensowne pytanie.
         - Z Fabio.
         - Dlaczego to zrobiłaś?! I kim, do cholery, jest Fabio?! - wrzeszczę. Nie potrafię pohamować złości, nie próbuję opanować zdenerwowania - Było ci ze mną źle? - dodaję nieco spokojniej, jednak Ty nie odpowiadasz na moje pytania. Odwracasz się na pięcie i opuszczam moje mieszkanie, jakby zupełnie nic się nie stało.
         Podchodzę do drzwi, które przed momentem zamknęłaś i przekręcam klucz w zamku. Bezsilnie opadam na podłogę i pozwalam pierwszym łzom opuścić moje oczy.
         Nie potrafię pogodzić się z faktem, że narzeczona zostawiła mnie kilka tygodni przed ślubem, bo znalazła sobie innego. Staram się szukać pozytywnych aspektów tej sprawy - usiłuję wmówić sobie, że lepiej, że dowiedziałem się o tym teraz, a nie po zawarciu związku małżeńskiego.
         - Jesteś zerem - powtarzam do siebie. Nie mogę uwierzyć, że byłem na tyle beznadziejny, że musiałaś znaleźć sobie innego.
         Podnoszę się z podłogi i udaję w kierunku sypialni. Staję przed komodą i z uwagą przyglądam się ustawionym na niej przedmiotom. Po prawej stronie widzę stertę nieuporządkowanych gazet, po lewej modernistyczny wazon, do którego kilka dni temu włożyłaś bukiet składający się z ciemnych chabrów i kontrastujących z nimi białych róż. Na środku komody, w jej centrum między nic nieznaczącymi czasopismami i kwiatami stoi czarna ramka ozdobiona orientalnymi wzorami, w której znajduje się nasze zdjęcie. Obejmuję Cię na nim czule i całuję w czółko, a Ty mrużysz oczy i posyłasz mi promienny uśmiech. Wyglądamy uroczo, ośmielę się stwierdzić, że idealnie do siebie pasujemy, dopełniamy się.
         Albo raczej dopełnialiśmy się... Biorę ramkę do rąk i subtelnie gładzę Twój policzek na skrawku papieru. Myślę o tym, jak delikatna jest w tym miejscu Twoja skóra, a kiedy uświadamiam sobie, że już nigdy jej nie dotknę, kolejne łzy zaczynają spływać z moich oczu.
         Mam dość tego zdjęcia. Nie potrafię patrzeć na szczęście, gdy jestem nieszczęśliwy. Bez namysłu rzucam fotografią, której szklana osłona trafiwszy w ścianę, rozpada się w drobny mak... Tak jak rozpadam się ja.
         Słyszę irytujący dźwięk przychodzącego połączenia. Staram się ignorować hałas, jednak ten nie ustaje. Wyjmuję telefon z kieszeni jeansów i sprawdzam, kto tak natarczywie zakłóca mój spokój. Nie mam ochoty na rozmowy.
         Nieodebrane połączenie od trenera oraz trzy od Luki.
         Włączam cichy tryb komórki i odkładam ją na komodę - na wolne miejsce, w którym jeszcze kilka minut temu stało nasze zdjęcie.
         Zaczynam napawać się otaczającą mnie ciszą. Mogę bez przeszkód oddać się myśleniu o tym, jak szczęśliwy mógłbym być, gdybyś mnie nie porzuciła. Próbuję wmówić sobie, że po prostu na mnie nie zasługiwałaś, jednak po dokładniejszym przemyśleniu tematu, uświadamiam sobie, że to ja nie zasłużyłem na Ciebie.
~*~
         Budzi mnie pukanie do drzwi. Spoglądam na zegar, sprawdzam, która godzina i ze zdziwieniem przyjmuję informację, że przed chwilą minęła piąta rano.
         Nie podnoszę się łóżka, liczę, że przybysz odejdzie i zostawi mnie w spokoju. Moja nadzieja pryska dopiero po kilku minutach, kiedy pukanie nie ustaje. Ospale wlekę się do przedpokoju, aby przez wizjer ustalić tożsamość mojego gościa.




Jak obstawiacie, kto będzie gościem w domu Teo? :3
Jutro zaczyna się rok szkolny (o nie!), zaczynam trzecią klasę i wkrótce piszę maturę. Przez to moja aktywność u Was może być trochę ograniczona, za co z góry przepraszam.
Swoją drogą, ostatni śnił mi się Matteo. Chodziliśmy do jednej klasy, mieliśmy koedukacyjną szatnię na w-f, przebraliśmy się jako pierwsi i rozmawialiśmy, gdy do szatni wbiła jakaś blondyna, której zaczął pomagać z zadaniami z historii Włoch Oo Taki tam bezsens, którym chciałam się z kimś podzielić, a to miejsce jest chyba idealne xD
Z moich obliczeń wynika, że to mój ostatni post prze Meczem Gwiazd, a więc przyznawać się, która się wybiera? :D Chętnie bym Was poznała (choć możecie się mną zawieść, ale co tam).
Całusy :*

czwartek, 28 lipca 2016

Rozdział I

          Siedzę na jednej z ławek w parku i ze znudzeniem się rozglądam. Na wprost mnie stoi wielki, jasnożółty dom z wielkim ogrodem i pięknym, brązowym płotem odgradzającym posiadłość państwa Bufalino od zgiełku panującego na ulicy. Mała, zamknięta bramka prowadzi wprost do mahoniowych drzwi, w których już za chwilę powinnaś się pojawić. Jesteś w pracy, zajmujesz się moim uroczym siostrzeńcem Alessandro, starasz się z całych sił, aby był szczęśliwy i niczego mu nie zabrakło podczas nieobecności przedsiębiorczych rodziców. Wiem, że z zaangażowaniem oddajesz się swoim obowiązkom - nie bez powodu zostałaś wybrana drugą najlepszą opiekunką w całej Modenie.
         Pamiętam, jak Antonio, mąż mojej starszej siostry był tak oczarowany Twoją postawą w pracy, że bez Twojej wiedzy zgłosił Cię do konkursu na najlepszą nianię w całym mieście. Ze śmiechem wspominam Twoją minę, kiedy dziennikarz lokalnej gazety zapukał do drzwi domu mojej siostry i poprosił o możliwość przeprowadzenia z Tobą wywiadu. Uśmiechnęłaś się pogardliwie i trzasnęłaś mu drzwiami przed nosem. Gdy opuszczał ogród krzyknęłaś, że nie lubisz takich żartów i uprzejmie zabroniłaś mu wracać.
         Byłem wtedy z Tobą i na szczęście szybko udało mi się opanować sytuację - wytłumaczyłem Ci, że Antonio zgłosił Cię do konkursu, w którym zajęłaś drugie miejsce i zaprosiłem dziennikarza do środka. Przygotowywałem mu kawę, kiedy Ty ze skruchą błagałaś go o wybaczenie, tłumacząc, że nic nie wiedziałaś o żadnej rozgrywce z innymi modeńskimi nianiami i uznałaś jego wizytę za głupi żart. Mężczyzna zachował pełen profesjonalizm - udał, że wierzy w Twoją wersję wydarzeń, zadał Ci kilka pytań, na które bez chwili zawahania odpowiadałaś, zrobił zdjęcie, kiedy bawiłaś się z Alessandro, po czym szybko upuścił dom mojej siostry.
         Odwracam głowę o dziewięćdziesiąt stopni i z uśmiechem wpatruję się w odgrodzony plac zabaw. To w tym miejscu wszystko się zaczęło...
 

       Alessandro obchodził trzecie urodziny, na których oczywiście nie mogło zabraknąć jego ukochanego wujka. Kilka dni zastanawiałem się, z jakiego prezentu byłby zadowolony, odwiedziłem dziesiątki sklepów dla dzieci, aby znaleźć coś wyjątkowego i niepowtarzalnego. Gdy w końcu udało mi się wypatrzyć coś idealnego na wystawie, zakupiłem produkt i postanowiłem odwiedzić siostrzeńca.
         Powoli wędrowałem przez zatłoczone uliczki, zastanawiając się, czy Alessandro będzie zadowolony z podarku. Bezcelowo spoglądałem na mijających mnie ludzi, którzy w pośpiechu zmierzali w tylko sobie znanym kierunku.
         Znalazłem się przed przejściem dla pieszych i już miałem nacisnąć przycisk sygnalizacji świetlnej, gdy wśród mnóstwa odgłosów usłyszałem znajomy krzyk. Rozglądałem się uważnie, aż w końcu ujrzałem ześlizgującego się ze zjeżdżalni, otulonego w ciepły szal i ubranego w grubą kurtkę Alessandro. Stanąłem przy bramce, delikatnie się o nią opierając i czekałem aż malec mnie zauważy. Gdy tylko jego stópki zetknęły się z podłożem, pobiegł w kierunku huśtawek.
         Zacząłem machać ręką w jego stronę, mając nadzieję, że dostrzeże mnie w tłumie ludzi i nie będę musiał wchodzić na teren placu zabaw. Zdawałem sobie sprawę, że ponad dwumetrowy mężczyzna w dziecięcym raju mógłby wydać się ludziom komicznym zjawiskiem, dlatego postanowiłem czekać na jakiś ruch Alessandro. Dostrzegł mnie po kilku chwilach bujania się, zeskoczył z huśtawki i podszedł w moim kierunku.
         - Cześć wujku - powiedział i uśmiechnął się promiennie, pokazując swoje wypolerowane mleczaki. Oparłem paczkę z prezentem o bramkę prowadząca na plac zabaw i wziąłem Alessandro na ręce.
         - Słyszałem, że ktoś ma dzisiaj urodziny - zacząłem rozmowę. Maluch spojrzał na mnie, udając, że nie wie, kogo mam na myśli.
         - Kto? - zapytał z zaciekawieniem.
         - Nie wiem - Wzruszyłem ramionami. - Ty mi powiedz.
         Alessandro już otworzył usta, aby udzielić mi odpowiedzi, gdy usłyszeliśmy krzyk uniemożliwiający kontynuację dyskusji. Niemal jednocześnie odwróciliśmy głowy w kierunku wrzeszczącej kobiety, zastanawiając się, o co chodzi.
         - Proszę natychmiast puścić chłopca albo dzwonię po policję! - mówiła zdenerwowana. Spojrzałem na nią ze zdziwieniem, ale ta tylko powtórzyła swoją prośbę.
         Posłusznie wykonałem jej życzenie, w końcu damy nie powinno się denerwować... Nawet jeśli jest to wyjątkowo krzykliwa i niewychowana dama. Kobieta odetchnęła z ulgą i delikatnie objęła Alessandro, jakby chcąc dać mu do zrozumienia, że nie ma się już czego obawiać i jednocześnie zapewnić mu ochronę.
         - Spokojnie, nie bój się, ten pan już nic ci nie zrobi - szeptała chłopcu na ucho. Alessandro spojrzał na nią zdziwiony, po czym odwrócił głowę i wlepił we mnie swoje wielki, brązowe oczy.
         - A co wujek Teo mógł mi zrobić? - zapytał w końcu.
         - Wujek? - wydukała zaskoczona. Stanęła bliżej mnie i, ku mojemu zaskoczeniu, zaczęła mnie przepraszać. Twierdziła, że bała się o Alessandro i nie chciała, aby został uprowadzony przez niebezpiecznego porywacza, za którego mnie uznała.
         Nie wiedziałem, jak zareagować. Bawiła mnie ta sytuacja i mimo usilnych prób zachowania powagi, w końcu wybuchnąłem śmiechem.
         Gdyby wtedy ktoś powiedział mi, że kiedyś zakocham się w tej krzykliwej pannie, która zwyzywała mnie od niebezpiecznych porywaczy i zechcę pojąć ją za żonę, zapewne wyśmiałbym tę osobę i zakazał więcej bluźnić w ten sposób.

 
       - Cześć kochanie - mówisz, zajmując wolne miejsce na ławce i całujesz mnie w policzek. Uśmiechasz się promiennie, uświadamiając mi, że wcale nie jesteś krzykliwą, niewychowaną damą.
         Podnoszę się leniwie z zajmowanego siedzenia i podaję Ci rękę. Wplatasz palce w moją dłoń, wstajesz z ławki i razem udajemy się w kierunku pobliskiej kawiarni. To właśnie do niej zaprosiłem Cię na przeprosinową kawę, abyś nie chowała urazy za próbę porwania Twojego podopiecznego.
         Siadamy przy tym samym stoliku, co zawsze - ustawionym w kącie, oddalonym od lady i okien, zacienionym i - zdaniem większości klientów - nieatrakcyjnym. W tym miejscu nie słychać rozmów innych ani muzyki płynącej z głośników, co pozwala nam skupić się na sobie i naszych problemach. Kelnerka podaje nam menu, jednak my, nie chwyciwszy go nawet do ręki, zamawiamy dwie czarne kawy. Gdyby nie moje treningi i Twoje obawy, że przytyjesz i nie wciśniesz się w suknię ślubną zapewne poprosilibyśmy również o dwa kawałki pysznej szarlotki z bitą śmietaną.
         - Idziemy jutro kupić ci muszkę - oznajmiasz pełna optymizmu, a ja tylko wzdycham z dezaprobatą. Doskonale wiesz, że muszka to jeden z najbardziej znienawidzonych przeze mnie elementów garderoby i dotychczas starałem się jak najbardziej odroczyć w czasie jej zakup i związane z nim przymiarki.
         - Mam jutro trening - bezskutecznie szukam argumentów.
         - Pójdziemy po treningu.

         - Kiedy skończę trening, wszystkie sklepy z muszkami będą już zamknięte! - mimo niepowodzeń wciąż próbuję odroczyć w czasie znienawidzone przeze mnie przymiarki.
         Chcesz odpowiedź na mój argument, jednak przeszkadza Ci w tym kelnerka, przynosząc dwie filiżanki z gorącą, aromatyczną kawą. Zachłannie wdycham jej niepowtarzalny zapach i przyglądam Ci się w napięciu, czekając na moment, w którym stwierdzisz, że zakup muszki może jeszcze poczekać kilka dni.
         - Skoro jutro nie masz czasu, musimy szybko wypić kawę i pójść do sklepu jeszcze dzisiaj - mówisz stanowczo. Robię minę zbitego psa, jednak Ty nie dajesz się nabrać na moje sztuczki.
         - Przypomniało mi się, że jutrzejszy trening kończy się przed czternastą i jednak zdążymy kupić muszkę jutro - podkreślam ostatnie słowo, drapiąc się w głowę. Uśmiechasz się, splatając dłonie i udajesz, że uwierzyłaś we wszystkie moje kłamstewka.
         Życie nauczyło mnie, że z kobietami nie warto dyskutować, bo i tak nigdy się nie wygra...



Tadam! ~
Mam nadzieję, że ilość słodyczy w tym opowiadaniu Was nie przeraża. Z czasem będzie jej troszkę mniej, obiecuję! Odsłaniam przed Wami karty i zdradzam nazwisko bohatera (i gorąco zapraszam do zakładki z bohaterami). Myślałam, że po Zostań z nami i tamtejszym obrazie Matteo od razu się domyślicie, że to o nim pisałam.
Gratuluję Devoid, w której komentarzu pojawiło się jego nazwisko :D
Pragnę Was poinformować, że wyjeżdżam na wakacje. Mogę nie mieć dostępu do internetu, więc przepraszam za wszelkie nieobecności na Waszych blogach. Nadrobię!
W ogóle... mam ostatnio wenę (oraz napisane do końca to opowiadanie; na Zostań z nami w notatkach nie mam jednego rozdziału), bójcie się, co z tego wyjdzie XD
Pozdrawiam gorąco :*
PS. Pozdrawiam W., której ostatni komentarz zrobił mi dzień/noc <3

sobota, 9 lipca 2016

Prolog

         Przyglądam się z uwagą zdjęciu, które mi pokazujesz. Przedstawia stosunkowo niewielki tort, złożony z trzech różnej wielkości, okrągłych warstw – dwóch białych, które zostały rozdzielone liliową. Wszystkie są pikowane, przy ich spodniej części przyozdobione jadalną wrzosową wstążka, a środkowa udekorowana dodatkowo kokardą. Na samej górze stoi figurka przedstawiająca nowożeńców – ubraną w długą, jasną suknię kobietę, która ciągnie trzymanego na smyczy mężczyznę - nieszczęsnego pana młodego. Na wspomnianych wcześniej białych warstwach tortu, w miejscach przecięcia się pików umieszczono jadalne, liliowe kuleczki. Całość prezentuje się wybornie, od samego patrzenia na zdjęcie zaczyna cieknąć mi ślinka.
         Obejmuję Cię ramieniem i opieram podbródek o Twoją głowę - mimo iż założyłaś wysokie szpilki, wciąż jestem od Ciebie kilkanaście centymetrów wyższy. Oddycham głęboko i czuję woń róży połączonej z peonią oraz nutą liści fiołka - Twoje nowe perfumy idealnie do Ciebie pasują, ich subtelny zapach w pełni oddaje Twoją delikatność i romantyczną elegancję. Może właśnie te cechy sprawiły, że całkowicie straciłem dla Ciebie głowę i porzuciłem ścieżkę, którą dotąd kroczyłem? Zawładnęłaś mną, oddałem Ci się w całości, dla Ciebie zapomniałem o cotygodniowych albo nawet częstszych imprezach, flirtowaniu z każdą kobietą, której sukienka odsłaniała pośladki i innych, niezbyt stosownych zachowaniach, które wykonywałem już niemal z przyzwyczajenia. Do dziś nie jestem w stanie powiedzieć, jak Ci się to udało.
         Nigdy nie marzyłem o ustatkowaniu się, w wizjach przyszłości widziałem się raczej jako siedemdziesięcioletniego staruszka będącego królem parkietu, aniżeli dziadka z czułością opiekującego się wnukami czy wychodzącego na spacery z ukochaną, osiwiałą kobietą. Dzięki Tobie, w ciągu kilku miesięcy moje nastawienie diametralnie się zmieniło – zacząłem pragnąć ślubu i gromadki dzieci.
         Choć patrząc na zdjęcie biało-liliowo-wrzosowego tortu jestem szczęśliwy, czuję frustrację. Nie mogę doczekać się momentu, kiedy powiemy sobie sakramentalne „tak” i jako mąż będę mógł złożyć na Twoich ustach pocałunek, jednak stanie w cukierni i wybieranie idealnego wypieku weselnego uświadamia mi, że jeszcze siedem tygodni dzieli nas od tego wspaniałego wydarzenia.
         Moje rozmyślenia przerywa krótki dźwięk przychodzącego SMS-a. Wypuszczam Cię ze swoich objęć i zaczynam w kieszeniach spodni szukać swojego telefonu, a ty zajmujesz się szperaniem w małej, czarnej torebce. Kilka miesięcy wcześniej ustawiliśmy na swoich komórkach identyczne sygnały otrzymywanych wiadomości oraz połączeń. Tak jak oczekiwaliśmy, było to bardzo romantyczne, jednak, jak się później przekonaliśmy, równie niepraktyczne.
         Na wyświetlaczu telefonu nie ma informacji o żadnym nieprzeczytanym SMS-ie, więc chowam go do kieszeni i spoglądam w Twoją stronę. Z uwagą patrzysz na otrzymaną wiadomość, odnoszę wrażenie, że dokładnie analizujesz każdy jej wyraz, każdą literę. Po chwili gasisz wyświetlacz komórki, rozglądasz się, po czym odpinasz zamek w torebce i ukrywasz w niej telefon.
         - Znowu wygrałam sto tysięcy – śmiejesz się nerwowo – To co, zamawiamy ten biało-liliowo-wrzosowy tort?
         W odpowiedzi kiwam głową. Zgodziłbym się bez zawahanie, nawet gdybyś wybrała paskudny oliwkowy tort w kształcie krowich odchodów ozdobiony sztucznymi szczękami. Jesteś najwspanialszą osobą na świecie, zasługujesz na wszystko, o czym tylko zamarzysz. Tak wiele Ci zawdzięczam, że nie mógłbym sprzeciwić się Twojej opinii. W końcu to Ty nauczyłaś mnie odróżniać kolor liliowy od wrzosowego...
 
 
 
Cieszę się, że mogę oddać prolog w Wasze ręce. Postanowiłam zacząć publikację, dopiero gdy skończę pisanie (dziś skończyłam), więc oto jestem! Zakładka z bohaterami jest póki co niedostępna, bo chciałabym wiedzieć, czy macie jakieś przypuszczenia, o kim może być ta historia? Piszcie w komentarzach.
Do napisania! :)