niedziela, 18 grudnia 2016

Rozdział VII

          - Cześć kochanie - podchodzę do Ciebie i składam na Twoich ustach powitalny pocałunek. Nie wiesz, jak zareagować - rozum chce, abyś mnie odrzuciła, z kolei serce podpowiada odwzajemnienie moich uczuć.
          - Chcę spać - oznajmiasz, myśląc, że mnie spławisz. Ja jednak doskonale wiem, że pragniesz, abym został, przytulił, pocieszył... abym po prostu był.
          Ujmuję Twoją dłoń. Staram się zrobić to na tyle delikatnie, aby nie naruszyć wenflonu i zaczynam delikatnie ją gładzić. Powoli zbliżam ją do swojej twarzy i obsypuję pocałunkami.
          - Matteo - szepczesz. Moje imię
brzmi tak piękne, kiedy to ty je wymawiasz. Natychmiast na Ciebie spoglądam, chcąc domyślić się, co chciałaś mi powiedzieć. Widzę łzy spływające po Twoich policzkach i bez chwili namysłu ocieram je opuszkami palców.
          Opierasz ciężar swojego ciała na przedramionach i starasz podnieść się do pozycji siedzącej. Twój organizm wciąż jest mocno osłabiony, więc wykonanie tej czynności przysparza Ci sporo problemów. Staram się jakoś Ci pomóc, jednak Ty wolisz radzić sobie sama. Pozwalasz mi jedynie na poprawienie Twojej poduszki.
          - Dziękuję - mówisz, wciąż płacząc. Wycierasz łzy w rękaw koszuli, po czym kierujesz na mnie swój wzrok.
          - Co się dzieje? - pytam, po raz kolejny ujmując Twoją dłoń.
          - Matteo... - stwierdzasz płaczliwym tonem. Przyglądam Ci się zaintrygowany, starając się sprawiać wrażenie cierpliwego - Spójrz mi w oczy - prosisz i wskazujesz palcem swój zabandażowany brzuch, dając do zrozumienia, że ból uniemożliwia Ci wykonanie kolejnych ruchów.
          - Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - szepczę i zbliżam swoją twarz do Twojej, tak, abyś mogła dostrzec każdą, nawet najmniejszą plamkę w mojej tęczówce. Kąciki Twoich ust unoszą się nieznacznie ku górze. Wykonujesz lekki ruch głowy, zmniejszając dzielącą nas odległość. Sam nie wierzę w to, co dzieje się dalej... Zbliżasz swoje wargi do moich i obdarowujesz mnie namiętnym pocałunkiem. Mam ochotę rozpłakać się ze szczęścia. Brakowało mi Twojej miłości. Choć nie chciałem się do tego przyznać, martwiłem się, że naprawdę przestałaś mnie kochać.
          - Tego się nie spodziewałem - przyznaję, gdy nasze usta się rozłączają.
          - Ja też - oznajmiasz i zażenowana odwracasz wzrok. Wstydzisz się tego, co przed momentem miało miejsce. Przyznałaś się do swoich uczuć, Twój plan oszustwa nie powiódł się.
          - Ja po prostu... - próbujesz coś powiedzieć, jednak słowa grzęzną w Twoim gardle - Tęskniłam - dukasz w końcu. Uśmiecham się od ucha do ucha, słysząc to wyznanie.
          - Ja też.
          Następuje chwila ciszy, jednak nie takiej niezręcznej, którą każdy chce przerwać, ale nikt nie wie jak, przeciwnie - to ten rodzaj ciszy, której brzmienie oboje kochamy. Skupiamy się na sobie, spoglądamy sobie w oczy. W końcu nie uciekasz przed moim wzrokiem, sama podajesz dłoń, jakbyś wiedziała, jak bardzo stęskniłem się za Twoim dotykiem. Prawdopodobnie Tobie również go brakowało.
          - Myślę, że zasługujesz na prawdę - oznajmiasz.
          - Znam prawdę - stwierdzam, przypominając sobie wiadomości, które znalazłem w Twoim telefonie. Wykrzywiam usta w uśmiechu, a Ty w odpowiedzi spoglądasz na mnie speszonym wzrokiem, jakby niedowierzając.
          - O czym ty mówisz?
          - O Painicie, Twoich uczuciach oraz tym, że Fabrizio nie istnieje. Nie wiem, czy zrobiłaś to świadomie, ale kiedy ze mną zrywałaś, nazwałaś swoją nową miłość Fabio, a kiedy odwiedzałem Cię w szpitalu po raz pierwszy, koleś miał już na imię Fabrizio. Wpadka - wyszczerzyłem się w Twoją stronę.
          Waham się przez moment, jednak po chwili, chcąc Cię pokrzepić, mówię:
          - Spokojnie, ochronię Cię.
          - Nic nie rozumiesz...
          - W takim razie mi wytłumacz. - Spoglądasz na mnie z pretensją, jednak potakujesz głową i posłusznie wykonujesz moją prośbę.
          - Zasługujesz na prawdę - stwierdzasz i zaczynasz snuć swoją opowieść. Wsłuchuję jej się z zainteresowaniem i sporym niedowierzaniem - Gdy miałam siedemnaście lat zawalił mi się świat. Zginęli moi rodzice, a jedyna bliska osoba, jaka mi pozostała, a więc babcia, popadła w depresję po stracie ukochanej córki. Zostałam zabrana do domu dziecka, musiałam sama o siebie zadbać. Buntowałam się przeciwko złu panującemu na świecie, często uciekałam z koleżanką z pokoju. Pewnej nocy wylądowałyśmy na jakiejś imprezie. Setki najróżniejszych trunków, narkotyki i dopalacze oraz nieciekawe towarzystwo. Tam poznałam pewnego mężczyznę. Był co najmniej dwa razy starszy niż ja i popijał wódkę piwem. Przedstawił się jako Painit. Nasza znajomość nie skończyła się na tej jednej imprezie. Po jej zakończeniu wciąż często się spotykaliśmy i wspólnie robiliśmy wszystko, co niedozwolone. Buntowaliśmy się, piliśmy, biegaliśmy nago po parku, wszczynaliśmy bezsensowne i bezcelowe bójki. Wiedzieliśmy, że zakazany owoc smakuj najlepiej.
          Przyglądam Ci się z uwagą i przypominam sobie sceny z naszego wspólnego życia. Staram się wyobrazić sobie historię, którą mi opowiadasz, jednak bezskutecznie - nie jestem w stanie myśleć o Tobie jako o szalonej siedemnastolatce łamiącej prawo. To nie Ty. Ty jesteś spokojna, poukładana, zawsze myślisz o konsekwencjach nim popełnisz jakieś głupstwo.
          - To jednak nie wszystko. Ślepo podążałam za Painitem, oczarował mnie, miał w sobie coś niezwykłego, jakąś nieznaną mi wówczas moc, która mnie do niego przyciągała. Postanowiliśmy napaść na jubilera. To był niewielki sklep z biżuterią, miało obejść się bez żadnych komplikacji. Mówił, że robił to już wiele razy - pauzujesz swoją wypowiedź, próbując dodać jej w ten sposób dramaturgii. Nie musisz tego robić, i bez tego historia zapiera dech w piersiach - Uwierzyłam. Włamaliśmy się i zaczęliśmy rabunek. Nie przewidzieliśmy, że ktoś może być w środku. Z zaplecza wyszedł właściciel sklepu, który usłyszał hałas i chciał sprawdzić, co się dzieje. W ferworze Painit wyjął pistolet i go zastrzelił. Uciekliśmy z miejsca zdarzenia, jednak po kilku dniach do domu dziecka zapukała policja. Udawałam, że nie wiem, o czym mówią, że nie znam Painita, ale w końcu się poddałam. Wydałam go, zdradziłam. Jak się później okazało, był dobrze znany policji - dokonał kilkudziesięciu napadów, zabijając przy tym trzy osoby, jednak brakowało dowodów świadczących o jego winie. Zostałam świadkiem koronnym, dzięki moim zeznaniom udało zamknąć się go w więzieniu.
          - Ale żadna kara nie może trwać wiecznie. Wyszedł i Cię odnalazł - podsumowuję. Potwierdzasz moje słowa kiwnięciem głowy.
          - Znalazł mój słaby punkt i stara się za wszelką cenę wykorzystać wiedzę, którą posiadł - tłumaczysz mi. Jestem przerażony, ale próbuję tego nie okazywać. W końcu obiecałem, że Cię obronię, a ja nie zwykłem rzucać słów na wiatr.
          Gdy wychodzę z sali, wyciągam z kieszeni telefon i odblokowawszy go, wybieram interesujący mnie numer.
          - Babcia? - śmieję się, chcąc sprawić wrażenie szczęśliwego i nie pozwolić staruszce się martwić - Jeśli nie masz nic przeciwko, jednak odwiedzę jutro ciebie i dziadka.




Rozdział miał ukazać się w minioną środę :/ chcę Was gorąco przeprosić za zwłokę. Troszkę się pochorowałam i zupełnie wyleciało mi to z głowy. Ciąg dalszy pojawi się już terminowo :) przypominam również, że do końca roku możecie głosować w ankiecie.
Poza tym zapraszam na ostatni rozdział u Luki.
U Was zjawię się wkrótce, obiecuję.
Całusy ;*