środa, 4 stycznia 2017

Rozdział VIII

         Pukam do drzwi i podrygując nogą, czekam aż ktoś je otworzy i zaprosi mnie do środka. Ogromny dom, przed którego wejściem stoję bardzo się zmienił od mojej ostatniej wizyty. Jego niegdyś szare ściany odnowiono i pomalowano na żółto; stare okna zastąpiono nowymi, jednak największą metamorfozę przeszedł ogród. Z grządek usunięto wszystkie chwasty, a na ich miejscu posadzono mnóstwo kwiatków. Suchą trawę ktoś solidnie nawodnił, przez co obecnie prezentuje się niezwykle okazale - wygląda o wiele żywiej i pięknie pachnie.
          - Matteo - krzyczy radośnie babcia, otwierając drzwi. Przygląda mi się uważnie i składa ręce w geście niedowierzania - Kiedy ty tak urosłeś?
          Uśmiecham się i wzruszam ramionami, po czym ginę w babcinym uścisku. Następnie staruszka porusza dłonią, zapraszając  mnie do środka. Przekręca klucz w drzwiach, po czym kontynuuje wędrówkę u mojego boku.
          Idziemy wąskim, długim, korytarzem, którego ściany oprócz delikatnej, beżowej tapety, zdobi również niezliczona ilość obrazów. Wszystkie przedstawiają znane mi twarze i mają tego samego autora - moją babcię. Kobieta poświęciła sztuce połowę swojego życia (jego pozostałą część oddała rodzinie), dzięki czemu możemy oglądać wystawę wspomnień rodziny Piano.
          Ilekroć ją odwiedzam, jej dzieła wzbudzają we mnie silne emocje. Mógłbym na nie spoglądać bez końca, cały czas znajdując jakieś szczegóły, które dostrzegło jej oko, a które umykały mojej uwadze.
          Zmierzając w stronę salonu, przechodzę obok obrazu, którego historię powstania idealnie pamiętam. Miałem siedem lat, pierwszego września wróciłem szczęśliwy ze szkoły, byłem ubrany w śmieszną, uczniowską togę, polubiłem kolegów ze swojej nowej klasy oraz panią wychowawczynię i dostałem tutę pełną słodkości, przez co uśmiech nie schodził z mojej twarzy.
          - Musimy uwiecznić twoją radość - oznajmiła babcia, wzięła mnie na ręce i posadziła na antycznym krześle. Wyjęła z szafy jedno ze swoich płócien, farby oraz paletę do ich mieszania, poprawiła moją opadającą na czoło grzywkę, odchyliła nieznacznie ku górze mój podbródek i zakazawszy mi wykonywania jakiegokolwiek ruchu, chwyciła do ręki pędzel. Kręciłem się, wszystko zaczęło mnie nagle swędzieć, a na domiar złego tuż przy moich uszach zaczęła krążyć i bzyczeć mucha. Irytowała mnie, rozpraszała i uniemożliwiała skupienie się na pozowaniu, jednak nie mogłem jej odgonić, obawiając się, że takim zachowaniem mogę zirytować babcię.
          - Nie oddychaj, nie oddychaj - powtarzałem sobie w myślach. I tak, po czterech godzinach powstał zarys obrazu. Babcia pozwoliła mi się ruszyć, wyraziła zgodę na rozprostowanie kości, a ja-buntownik wykorzystałem moment jej nieuwagi i uciekłem, w efekcie czego postanowiła dokończyć obraz z pamięci.
          Tuż obok, w pięknej złotej ramie wisi największe arcydzieło, zwieńczenie artystycznej kariery babci. Przedstawia ono dziadka, gdy miał trzydzieści lat i wyjeżdżał do Rzymu. Pracował wówczas w policji, a jego szef otrzymał rozkaz oddelegowania jednego ze swoich podopiecznych, oczywiście tego najlepszego, do stolicy. To było zadanie specjalne, przynajmniej tak nam o nim opowiadano. Babcia nigdy nie powiedziała tego wprost, jednak sądzę, że bała się, iż już nigdy nie zobaczy ukochanego męża i w obawie, że coś pójdzie nie po ich myśli, postanowiła uwiecznić go na jednym ze swoich obrazów. Na szczęście misja zakończyła się sukcesem, wszyscy wrócili cali i zdrowi.
          - Cześć dziadku - witam się z siedzącym na wygodnym fotelu mężczyzną. Uśmiecha się na mój widok i natychmiast wyłącza oglądany przed momentem program telewizyjny.
          - Nie wierzę - oznajmia z udawanym powątpiewaniem - Najsłynniejszy włoski siatkarz w moim domu!
          - Dziadku! - karcę go - Nie mów tak, bo się zarumienię.
          - I jeszcze rumieni się na mój widok.
          Obaj zaczynamy się śmiać, jednak widząc wchodzącą do pokoju babcię, natychmiast się uspokajamy. Podchodzi bliżej i kładzie na stole własnoręcznie ozdobioną wazę, zdejmuje z niej pokrywkę i zanurza kilka razy chochlę, każdorazowo nalewając zupę na mój talerz. Kończy dopiero wtedy, gdy ciecz jest bliska wylania się z naczynia.
          - Pomidorowa - oznajmia, uśmiechając się promiennie - Twoja ulubiona.
          Wdycham unoszący się nad talerzem zapach. Czuję nostalgię, gdyż właśnie taką woń miało moje dzieciństwo.
          - Smacznego - życzymy sobie nawzajem i zaczynamy zajadać.  Jestem zachwycony smakiem potrawy, babcia jest wspaniałą kucharką. W duchu przyznaję się samemu sobie, że brakowało mi przygotowanych przez nią dań.
          - Gdzie zgubiłeś Francescę? - zwraca si po kilku minutach milczenia dziadek. Wiedziałem, że prędzej czy później ktoś zada to pytanie, więc jestem na nie przygotowany i bez namysłu odpowiadam:
          - Umówiła się z krawcową. Mają dziś wprowadzić ostatnie poprawki w sukni ślubnej.
          Babcia przygląda mi się uważnie, jakby sprawdzała, czy nie próbuję jej oszukać. Gdy o Tobie myślę, moje serce zaczyna krwawić, jednak staram się to ukryć. Żyję nadzieją, że moje kłamstwo zostanie niedostrzeżone.
          - Rozumiem. Cieszymy się, że już wkrótce się ustatkujesz - oznajmia babcia, kiwając głową w geście aprobaty.
          - No nie wiem, nie wiem. Gdy byłem w twoim wieku też chciałem się ustatkować, potrzebowałem stabilizacji. I co? I muszę się teraz męczyć z twoją babcią - dziadek wywraca oczami, lecz jednocześnie w powietrzu wysyła swojej małżonce całusa.
          Przyglądam się im, śmiejąc i marząc. Chciałbym za kilkadziesiąt lat mieć Cię u swojego boku, kochać Cię tak, jak dziadek kocha babcię, móc się z Tobą przekomarzać niczym para staruszków przed momentem.
          - Muszę skorzystać z łazienki - oznajmiam po chwili i podnoszę się z krzesła.
          Szybkim krokiem zmierzam w kierunku schodów prowadzących na piętro. To tam znajduje się mój cel...
          Wchodzę do jednego z pomieszczeń - sypialni babci i dziadka. Cicho, na palcach idę w stronę komody, nie chcę być usłyszany. Otwieram szufladę i uśmiecham się. Jestem dumny z siebie.
          - To początek końca...
 
 
 
Tak, to początek końca. Ja nie chcę nic mówić ani Was niepokoić, ale naprawdę wielkimi krokami zbliżamy się do epilogu o;
Rozdział jest dość ważny dla całej fabuły, ale milczę :p
Macie jakieś przemyślenia?
Powoli nadrabiam u Was zaległości.
Pozdrawiam :*

4 komentarze:

  1. Jestem i ja ;D
    Powracam na salony i powiem...jestem w szoku. Kurcze, czytając ten rozdział o godzinie piątej rano, tak naprawdę nie mam żadnych domysłów i przemyśleń co może się okazać dalej. Wiem jedno, Matteo coś knuje xd To jest oczywiste, chociaż może jednak się myle? Tak naprawdę na tym blogu jestem zdolna spodziewać się wszystkiego ;D Tego co może iść po naszej myśli albo zupełnie odwrotnie xd
    Teraz pozostaje mi tylko czekać na kolejny rozdział i dopiero wtedy dowiem się, czym jest lub był ten 'początek końca'
    Zniecierpliwiona oczekuję kolejnego rozdziału :D
    Do następnego, całusy ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziadek były policjant? Moją pierwszą myślą było, że w szufladzie trzymał broń i to po nią poszedł Matteo... Chyba że to byłoby zbyt oczywiste i wymyśliłaś coś zupełnie innego xD
    Ale powiem tak: zrób w tej historii krzywdę Matteo, to ja Cię znajdę i zrobię krzywdę Tobie! xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Taak, zgadzam się z Azzurrą :o Boję się, że Piano mógłby jeszcze w ramach zemsty za atak na ukochanej popełnić jakieś głupstwo. Nic innego nie przychodzi mi do głowy po tym wstępie o dziadku-policjancie. Serio, jeśli to broń to nie wiem czy będę się cieszyć ze swojej super-hiper-niesamowitej domyślności, czy jednak padnę ze zdziwienia.
    Jakoś nie sądzę, żeby w szufladzie dziadka-policjanta kryły się bardziej niebezpieczne od broni przedmioty. Chyba że Matteo ma zamiar zaatakować Painita (dobrze? Znowu mam u Ciebie problem z odmianą, haha :D) brokatem czy innym trudno zmywalnym cholerstwem. Żeby nie było - brokat jest super, ale obsypać nim kogoś to okrutna zemsta by była, haha. Skończę ten wątek bo zaczynam pisać głupoty, nie zwracaj na to uwagi.
    Babcia malarka podbiła moje serce. Wszystkie babcie są kochane, robią pomidorową ("Daj, doleję ci!"), kotleciki ("A weź sobie jeszcze JEDNEGO!!"), najlepsze serniki ("Jak to nie możesz? Weź sobie JESZCZE JEDEN KAWAŁEK!!!"). Twoja do tego wszystkiego maluje obrazy, no ej. Jestem oczarowana, ludzie związani ze sztuką zawsze są trochę pokręceni. Babcia Piano jest super <3
    Nie wiem co takiego szykujesz nam na zakończenie tej historii (ale jak to zbliżamy się do końca???), ale może nie będę bawić się w zgadywanki. Nie skonfrontowałaś nas z Painitem (znowu - dobrze? Za każdym razem piszę Paint xD), więc nie wiem do końca czego się spodziewać.
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie ma to jak wizyta u dziadków :) Powiem szczerze że zdziwiło mnie, ale i dało do myślenia zakończenie ostatniego rozdziału ... bo tak sobie myślę ... Francesca w szpitalu, bandyta, a zarazem stalker na wolności ... a nasz Matteo wybiera się na obiad do babci! Coś jest nie tak. No i oczywiście Piano coś kombinuje! Ciekawi mnie niezmiernie co takiego ważnego szuka on w domu dziadków ... po każdym rozdziale u ciebie mam wielki znak zapytania w swojej głowie! Dziadek policjant ... to coś związanego z tą kwestią, a przynajmniej takie mam wrażenie, nie sądzę aby Matteo był aż tak naiwny żeby wziąć jakąkolwiek broń i się mścić, albo próbować chronić siebie i narzeczoną bez pomocy ... a może się mylę i postanowił zostać bohaterem :)

    OdpowiedzUsuń