czwartek, 26 stycznia 2017

Rozdział IX

         Siedzę w zaparkowanym samochodzie i naciskam litery na wyświetlaczu telefonu, zapisując w ten sposób słowa, które lada moment złożą się w całą informację. Przyglądam się z uwagą zapisanej wiadomości, czytam ją w myślach kilka razy, usuwam jeden wyraz i zastępuję go innym.
         - Idealnie - stwierdzam, uśmiechając się do siebie.

Park Dywizji Acqui, dziś, 20. Zakończmy tę szopkę.

         Nie czekając na odpowiedź, chwytam do ręki Twoją torebkę i przekraczam próg szpitala. Wolnym krokiem kieruję się w stronę sali, w której się znajdujesz. Pielęgniarki oraz dyżurujący lekarze przyzwyczajeni do mojej obecności rzucają mi przyjazne, powitalne spojrzenia. Widząc, że zmierzam w stronę ich gabinetu, wychodzą mi naprzeciw.
         - Czy mógłbym zostawić tu torebkę na czas wizyty? - proszę uprzejmie jedną z pielęgniarek. Mimo iż nie rozumie ona mojej potrzeby, zgadza się na jej wykonanie.
         - Dziękuję - uśmiecham się z wdzięcznością i wchodzę do sali, w której leżysz. Unosisz głowę, aby określić tożsamość przybyłej osoby, a widząc mnie uśmiechasz się i zaczynasz wymachiwać prawą ręką na powitanie. Zbliżając się do Twojego łóżko, wykonuję te same czynności.
         - Cześć przystojniaku - puszczasz mi oczko, po czym uwodzicielsko trzepoczesz rzęsami.
         - Witaj piękna - odpowiadam, wpijając się w Twoje usta - Jak się czujesz?
         - Sama nie wiem - wzdychasz głęboko - Fizycznie czuję się bardzo dobrze. Ból mnie opuścił. Gdy się rano obudziłam, byłam jak nowo narodzono. Za to z moją psychiką jest nie najlepiej. Codziennie odwiedza mnie psycholog, próbuje przywrócić mnie do życia, ale nie należy to do najłatwiejszych zadań. Wszystko jest w porządku, dopóki nie myślę o dziecku, które straciliśmy - wymawiając kolejne słowa, nerwowo ściskasz moją dłoń - Wiem, że nie myśleliśmy na razie o byciu rodzicami, ale strata maleństwa mimo wszystko jest dla mnie jako matki ogromnym przeżyciem i traumą. Nie mogę wybaczyć sobie tego wszystkiego, co się stało. Gdybym dziesięć lat temu miała jakieś normalne, niewinne hobby, jak większość dziewczynek w moim wieku, dziś byłabym szczęśliwa. Mogłam interesować się fotografią, malarstwem albo sportem, a nie okradaniem jubilerów... - mówisz, ledwo powstrzymując łzy. Nie potrafię dłużej słuchać tych głupot, więc natychmiast Ci przerywam.
         - To nie Twoja wina - stwierdzam zgodnie z własnymi odczuciami. Kilkukrotnie pociągasz nosem, po czym wycierasz łzy spływające po policzkach.
         - Przepraszam. Nie rozmawiajmy o tym - prosisz i natychmiast zmieniasz temat. Nie jesteś jeszcze gotowa na konfrontację z sytuacją, która Cię spotkała. Szanuję Twoje zdanie i postanawiam na razie nie poruszać tego tematu. Łatwiej będzie nam zmierzyć się z tym, gdy emocje nieco opadną.
         - Odwiedziłem wczoraj babcię - oznajmiam i relacjonuję przebieg spotkania, nie zapominając o przekazaniu pozdrowień od dziadka.
         W naszym dialogu poruszamy mniej lub bardziej znaczące kwestie. Ciekawią Cię moje treningi oraz stan mojego mieszkania, podczas Twojej nieobecności - myślisz, że nie radzę sobie ze sprzątaniem. Pytasz o Alessandro a w odpowiedzi słuchasz, jak wymieniam niepochlebne epitety, jakimi opisywał nową opiekunkę.
         - Mam nadzieję, że kupiłeś w końcu muszkę! - spoglądasz na mnie podejrzliwie, krzyżując ręce na piersi. Twój przeszywający wzrok mnie przeraża, nie wiem, jak odpowiedzieć na Twoje pytanie. Z jednej strony nie powinien kłamać, z drugiej - nie powinienem mówić tego, czego nie chcesz usłyszeć.
         - Emm... - jąkam się, starając się wymyślić jakąś satysfakcjonującą Cię odpowiedź - Dzisiaj się po nią wybieram.
         Wzdychasz przeciągle i potakujesz głową.
         Rozmawiamy jeszcze przez kilka minut, gdy do pomieszczenia wchodzi lekarz i oznajmia, że czas wizyt na dziś dobiegł końca. Spoglądamy na niego oczami zbitego psa, jednak ten pozostaje nieugięty.
         - Dobra... - stwierdzam markotnie - Do zobaczenia, słońce - całuję Cię w policzek i opuszczam pomieszczenie.
         Chcę wyjść poza teren oddziału, jednak przypominam sobie o torebce pozostawionej w gabinecie lekarzy. Pukam do przeszklonych drzwi, za którymi niemal natychmiast pojawia się pielęgniarka z Twoją torebką w ręce.
         - Dziękuję.
         Siadam na jednym z małych, niewygodnych krzesełek i wyjmuję Twój telefon z torebki. Jedna nieodebrana wiadomość. Po raz kolejny naruszam Twoją prywatność i odczytuję SMS-a od Painita.

OK, będę.
         Spoglądam na wyświetlacz, uśmiechając się złowieszczo. Koniec jest bliski... Bez chwili zawahania ukrywam telefon w torebce. Otwieram drzwi i wchodzę do pomieszczenia, z którego kilka minut temu mnie wyproszono. Podnoszę rękę, pokazując lekarzowi cel mojej kolejnej wizyty. Ten kręci głową z niezadowoleniem, ale nie sprzeciwia się mojej obecności.
         - Policjant zajmujący się sprawą prosił, abym Ci to oddał - oznajmiam i kładę torebkę na stojącej obok Twojego łóżka małej, białej szafce nocnej. W odpowiedzi wysyłasz mi dziękczynny uśmiech.
         - Bez względu na wszystko, pamiętaj, że Cię kocham - szepczę Ci do ucha i składam krótki, namiętny pocałunek na Twoich ustach.
         - Ty chyba nie dasz mi zapomnieć.
         Mam ochotę jakoś zareagować na Twoją zaczepkę, jednak nim zdążam wymyślić jakąś elokwentną odpowiedź, złowrogi wzrok lekarza każe mi opuścić pomieszczenie. Wysyłam Ci całuska w powietrzu i zgodnie z jego rozkazem wychodzę.

~*~

         Siadam na jednej z parkowych ławek i spoglądam na zegarek. 19:54, pozostało sześć minut. Rozglądam się, poszukując Painita. Wokół nie dostrzegam żadnej żywej duszy.
         - Kogo ja widzę? Matteo Piano we własnej osobie - słyszę czyjś szyderczy śmiech i zaczynam nerwowo się rozglądać, poszukując nadawcy informacji.
         - Chyba musimy sobie coś wyjaśnić - mówię bez namysłu i zbliżam się do drzewa, za którym ukrywa się Painit.
         Widząc, że zmierzam w jego kierunku, wycofuje się. Staje po drugiej stronie ścieżki, za innym drzewem, jakby bał się bezpośredniej konfrontacji.
         - Nie podoba mi się to, że grozisz mojej narzeczonej. Masz ją zostawić, rozumiesz? - krzyczę w jego kierunku. Słysząc jego wybuch śmiechu, uświadamiam sobie, jak banalnie i idiotycznie brzmiały moje słowa. Chcę, aby traktował mnie poważnie, więc wyjmuję pistolet, który ukradłem dziadkowi.
         Unoszę rękę ku górze i kieruję lufę w stronę Painita. Ten nie przestaje się śmiać, zamiast tego szybkim ruchem wyciąga swoją broń. Jestem przerażony, jednak staram się nie dać tego po sobie poznać. Zdaję sobie sprawę z tego, jak błaho podszedłem do tematu. Stoję naprzeciwko kryminalisty i nie przewidziałem, że może mieć pistolet ani nie przygotowałem żadnych argumentów, dzięki którym by Cię zostawił.
         Robię dobrą minę do złej gry. Drżę, gdy unosi pistolet i kieruje go w moją stronę. Chcę nacisnąć spust i pozbyć się problemu, jednak palce odmawiają mi posłuszeństwa.
         Słyszę czyjeś kroki, ktoś biegnie w naszą stronę. Patrzę na Painita, chcę wiedzieć, jak zareaguje, on jednak wciąż stoi nieruchomo i uważnie mi się przygląda. Odwracam głowę, licząc, że to policja, która zamknie go za kratami na kolejne lata.
         Jestem przerażony, gdy widzę Ciebie. Z oczu spływają Ci łzy, krzyczysz nerwowo w moją stronę, ja jednak nie rozumiem słów, które wypowiadasz.
         Chcę na Ciebie nawrzeszczeć. W takim stanie nie powinnaś opuszczać szpitala, nigdy już nie powinnaś zobaczyć Painita. Zamierzam zapytać Cię, jak się tu znalazłaś, ale uniemożliwia mi to wystrzał pistoletu i przeszywający krzyk.
         Chwilę później pada kolejny strzał.



...
Niech to będzie jedyny komentarz do tego rozdziału.
Wiem, że miał on się ukazać wczoraj, ale obowiązki uniemożliwiły mi wstawienie go, za co niezmiernie przepraszam :c
Macie jakieś domysły na temat ciągu dalszego? Koniecznie się nimi ze mną podzielcie.
Przy okazji , po raz kolejny przepraszam za zaległości u Was :c Cierpię chyba na jakiś brak weny - od jakiegoś czasu nie jestem w stanie nic napisać - ani rozdziału, ani komentarza.
Przepraszam.
Pozdrawiam gorąco :*

5 komentarzy:

  1. Mój Boże Świety! ~ chyba tylko to teraz potrafię wydusić ze swojej głowy.
    Jestem w ciężkim szoku i nie potrafię teraz kompletnie złożyć racjonalnego zdania. No kochana, po prostu mi zatkałaś jadaczkę na trzy dobre zamki, a kluczyki wyrzuciłaś gdzieś tam do jeziorka.
    Mam nadzieję, że nic okropnego im nie zrobisz jeszcze bardziej niż chwile temu xd
    Posłuchaj, każdy ma gorszy okres! Nikt się na ciebie (bynajmniej ja) nie obrazi za to, że nie zostawisz w odpowiedniej chwili komentarza. Wrócą siły to i wróci komentarz od ciebie!
    Trzymaj się i czekam na więcej!
    Całuje ;***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piszę do wszystkich, wiec tobie i również. Niestety moje ówczesne konto zostało (nie wiem z jakich powodów) usunięte :c
      Obecnie wszystko będzie z tego.
      Pozdrawiam! :*

      Usuń
  2. No i co ja mam Ci teraz napisać, jak nam tutaj taki zwrot akcji zafundowałaś? :o Nie mam pojęcia, jak sobie wszystko zaplanowałaś w tym opowiadaniu, ale mam nadzieję, że oszczędzisz naszych bohaterów. Co nie zmienia faktu, że teraz może się wydarzyć absolutnie wszystko!
    Faktycznie Matteo nie przemyślał do końca swojego planu, nie tylko w kwestii pistoletu, ale i przekazania torebki swojej narzeczonej, bo jak można domniemywać, bohaterka dowiedziała się o zamiarach Piano za pośrednictwem sms-ów wymienianych przez niego z Painitem.
    Czekam z obawami na ciąg dalszy.
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozumiem że chcesz być oryginalna, ale naprawdę nie musisz uśmiercać bohaterów w każdym opowiadaniu :( Końcówka "i żyli długo i szczęśliwie" wcale nie jest taka zła, naprawdę!
    Sądząc po tytule (tak, zwracam uwagę na takie rzeczy i powiązania między nimi) skoro ich miłość ma się skończyć zanim się na dobre zaczęła, a planowali ślub, to ktoś z nich przed tym ślubem zginie. A skoro historia jest z perspektywy Matteo, to zakładam że nie on. Swoją drogą, gratuluję rozumu, iść na spotkanie z człowiekiem skazanym za zabójstwa i nie przewidzieć że może mieć broń :D prościej byłoby zawiadomić policję żeby się zaczaili w parku i go złapali jak wpadnie w zasadzkę, ale to by było zbyt oczywiste, no nie? A może to Salvatore jak rycerz na białym koniu zjawił się niespodziewanie i strzelił do Painita? Albo Earvin z kolegami, on ma jakieś szemrane towarzystwo :D
    Nie każ długo czekać na ciąg dalszy, bo nas tu poskręca z niepewności :P

    OdpowiedzUsuń
  4. *średnio-zręcznie uniknę idiotycznych jak zawsze tłumaczeń na temat mojej długiej nieobecności na tym blogu.
    A przynajmniej pod tym rozdziałem*

    Łooo Panie. Mimo tego że miałam podejrzenia co do tego co takiego Piano wziął z szuflady dziadka, jakoś ciągle łudziłam się że może siatkarz nie okaże się tak bezmyślny. To znaczy rozumiem jego intencje i to że działał we wzburzeniu i w emocjach, ale kurdę, no! To, że ma ponadprzeciętny wzrost nie oznacza jeszcze że na jego widok groźni przestępcy upuszczają broń z ręki i drżącym głosem zgadzają się na stawiane przez Piano warunki. Nie. Jak ktoś zabił z premedytacją raz i drugi, to jakie wrażenie zrobi na kimś takim widok osoby, która broń w ręku trzyma po raz pierwszy, jest niepewna tego co robi i najprawdopodobniej nawet nie wie jak się tą bronią posługiwać?
    Ehh, Matteo. Chyba zrobiłeś więcej złego niż dobrego swoją decyzją. Jasne, że chciałeś dobrze. Od tego jest mężczyzna, żeby bronił swojej kobiety. Ale ten sposób był chyba najgłupszy z możliwych, sorry.
    Do tego fakt, że oddał Francesce jej telefon tuż po tym, jak wysłał sms-a do jej prześladowcy... nie wiem, chciał żeby to przeczytała, domyśliła się wszystkiego i rozczuliła nad jego męską stanowczością w działaniu? Może brzmię okrutnie, ale ej, Mattego naprawdę zrobił tyle dziwnych rzeczy w tym rozdziale że aż mi się to w głowie nie mieści xD
    Inna sprawa która jest dziwna - skąd tam się nagle wzięła Francesca? Chwilę wcześniej był u niej lekarz, pacjent może uciec ze szpitala niezauważony? O co chodzi? Co się tu porobiło? :D
    Jak to się skończy... hmmm, dwa strzały oczywiście sugerują postrzelenie Matteo i Francesci (bo nie sądzę żeby dziewczyna miała pistolet i przybiegając strzeliła do tego Painita dwa razy). Chyba nie byłabyś aż tak okrutna i nie uśmierciłabyś obu głównych bohaterów (CHYBA, powtarzam). A może oba strzały dostała właśnie Francesca? To tylko trochę mniej straszne niż śmierć dwójki, bo w takim przypadku Piano na pewno robiłby sobie wyrzuty i obarczał się odpowiedzialnością za śmierć narzeczonej.
    A może jednak nikt nie umrze, strzały okażą się niecelne albo niegroźne i wszystko skończy się dobrze? :D
    Lecę czytać epilog, przepraszam za zjechanie Piano :D

    OdpowiedzUsuń