Setna część sekundy to niezwykle krótki ułamek czasu: mniej więcej tyle zajmuje odebranie przez mózg bodźca, przetworzenie informacji i wykonanie odpowiedniej czynności, tyle potrzebujemy, aby mrugnąć powieką lub chwycić w dłoń szklankę mleka. Jeśli porównamy ten niedługi moment do trwania doczesnej wędrówki dojdziemy do niesłusznego wniosku, że jest on nieistotny i usunięcie go z naszego istnienia niczego w nim nie zmieni.
Sam do niedawna wierzyłem w słuszność tej tezy. Niestety życie w wyrachowany sposób uświadomiło mi, jak bardzo się myliłem.
Zdałem sobie sprawę, że wystarczy setna część sekundy, aby stracić wszystko, na czym nam zależało, co było dla nas ważne i co przynosiło nam radość i chęć do egzystowania w nic niewartym świecie.
Dokładnie tyle czasu potrzebowałem, aby zniszczyć swoje życie i pozbyć się wszystkiego, co kochałem. Teraz nie pozostało mi już nic: nie mam pracy, wolności, przyjaciół ani miłości.
Kiedy uświadamiam sobie, w jak beznadziejnej sytuacji się znajduję, daję upust moim emocjom. Pozwalam łzom na swobodne opuszczanie moich oczu, nie próbuję powstrzymać pięści, gdy zaciśnięte uderzają w twardą podłogę.
Biorę kilka głębokich wdechów, bezskutecznie próbując się w ten sposób uspokoić. Zwijam się w kulkę i bezcelowo opieram plecy o betonową ścianę. Nie jestem w stanie powstrzymać łzotoku, kolejne, słone krople próbują wydostać się spod zaciśniętych powiek. Słyszę zgrzyt klucza przekręcanego w zamku i kątem oka zauważam korpulentną, starszą kobietę o posiwiałych włosach. Przyszła tu po raz kolejny z nadzieją, że zacznę się jej spowiadać.
Ignoruję jej obecność. Pogrążony w żalu i tęsknocie oddaję się własnym myślom, nie chcę pomocy, nie potrzebuję zrozumienia ani litości. Kolejne łzy lądują we włóknach spranej, pasiastej, czarno-białej koszulki.
Po kilkudziesięciu minutach milczenia kobieta w końcu podnosi się z ławeczki i kieruje się w stronę wyjścia. Słyszę po raz kolejny odgłos klucza przekręcanego w zamku, co utwierdza mnie w przekonaniu, że dziś już jej nie zobaczę.
Unoszę głowę ku górze i tępo patrzę w biały, pusty sufit. Jego widok potęguje siłę władających mną, negatywnych emocji. Kolor, na jaki go pomalowano jest niemal identyczny, jak ten zdobiący suknię, którą założyłabyś za kilka tygodni.
Jestem bezsilny. Chcę, abyś była przy mnie, abyś mnie pocieszyła, abyś pokrzepiająco mnie objęła, ale wiem, że to niemożliwe. Zdaję sobie sprawę, że już nigdy nie złożę pocałunku na Twoich niewielkich, czerwonych ustach ani nie podam Ci śniadania do łóżka. Cierpię, musząc porzucić wszystkie marzenia i plany, jakie mieliśmy.
Żałuję, że nie zdążyłem powiedzieć Ci, jak bardzo Cię kochałem.
Wciąż kocham.
Sam do niedawna wierzyłem w słuszność tej tezy. Niestety życie w wyrachowany sposób uświadomiło mi, jak bardzo się myliłem.
Zdałem sobie sprawę, że wystarczy setna część sekundy, aby stracić wszystko, na czym nam zależało, co było dla nas ważne i co przynosiło nam radość i chęć do egzystowania w nic niewartym świecie.
Dokładnie tyle czasu potrzebowałem, aby zniszczyć swoje życie i pozbyć się wszystkiego, co kochałem. Teraz nie pozostało mi już nic: nie mam pracy, wolności, przyjaciół ani miłości.
Kiedy uświadamiam sobie, w jak beznadziejnej sytuacji się znajduję, daję upust moim emocjom. Pozwalam łzom na swobodne opuszczanie moich oczu, nie próbuję powstrzymać pięści, gdy zaciśnięte uderzają w twardą podłogę.
Biorę kilka głębokich wdechów, bezskutecznie próbując się w ten sposób uspokoić. Zwijam się w kulkę i bezcelowo opieram plecy o betonową ścianę. Nie jestem w stanie powstrzymać łzotoku, kolejne, słone krople próbują wydostać się spod zaciśniętych powiek. Słyszę zgrzyt klucza przekręcanego w zamku i kątem oka zauważam korpulentną, starszą kobietę o posiwiałych włosach. Przyszła tu po raz kolejny z nadzieją, że zacznę się jej spowiadać.
Ignoruję jej obecność. Pogrążony w żalu i tęsknocie oddaję się własnym myślom, nie chcę pomocy, nie potrzebuję zrozumienia ani litości. Kolejne łzy lądują we włóknach spranej, pasiastej, czarno-białej koszulki.
Po kilkudziesięciu minutach milczenia kobieta w końcu podnosi się z ławeczki i kieruje się w stronę wyjścia. Słyszę po raz kolejny odgłos klucza przekręcanego w zamku, co utwierdza mnie w przekonaniu, że dziś już jej nie zobaczę.
Unoszę głowę ku górze i tępo patrzę w biały, pusty sufit. Jego widok potęguje siłę władających mną, negatywnych emocji. Kolor, na jaki go pomalowano jest niemal identyczny, jak ten zdobiący suknię, którą założyłabyś za kilka tygodni.
Jestem bezsilny. Chcę, abyś była przy mnie, abyś mnie pocieszyła, abyś pokrzepiająco mnie objęła, ale wiem, że to niemożliwe. Zdaję sobie sprawę, że już nigdy nie złożę pocałunku na Twoich niewielkich, czerwonych ustach ani nie podam Ci śniadania do łóżka. Cierpię, musząc porzucić wszystkie marzenia i plany, jakie mieliśmy.
Żałuję, że nie zdążyłem powiedzieć Ci, jak bardzo Cię kochałem.
Wciąż kocham.
Szybkie, krótkie i przyjemne zakończenie. Hehe. Jak zawsze u mnie :)
Pewnie oczekiwałyście takiego końca :/ Przecież ze mną nie może być zbyt kolorowo. Nie chciałam, aby ten wpis był zbyt oczywisty, dlatego niektóre informacje podawałam Wam nie-wprost. Mam nadzieję, że mimo to wszystko jest dla Was klarowne.
Smuci mnie poniekąd fakt, że kolejna moja historia staje się przeszłością.
Dziękuję Wam za obecność i wsparcie podczas jej tworzenia. Wasze komentarze i opinie dużo dla mnie znaczą. Tych, którzy czytali opowiadanie, a się nie ujawnili, zachęcam do pozostawienia po sobie śladu. Dziękuję :)
Coś się kończy, aby coś innego mogło się zacząć.
Zapraszam Was gorąco, kiedyś coś tam się pojawi. Kiedyś to okres bliżej nieznany, ponieważ w zapasie mam aż trzy rozdziały i brak czasu na dalsze pisanie. Ale mimo to zapraszam, przynajmniej do zakładki z bohaterami.
Jeszcze raz bardzo Wam dziękuję :3
Pozdrawiam gorąco i postaram się być lepszym czytelnikiem i komentatorem niż jestem ostatnimi czasy. Wybaczcie ;_;